niedziela, 26 września 2010

Panie, Panowie - Symfonia "Polonia" !

To był fantastyczny piątkowy  koncert w Filharmonii Pomorskiej.
Pomimo, że Symfonia h-moll "Polonia" op 24 Ignacego Jana Paderewskiego nie należy do tych najłatwiejszych w słuchaniu, to nawet "niedzielni" wielbiciele muzyki klasycznej mogli być zadowoleni.
A warto było pojawić się w filharmonii chociażby ze względu na dyrygenta.

Hmmmm zaczęło się niewinni i z humorem. Słuchacze, w niektórych przypadkach melomani, zajmowali swoje miejsca na sali. Ktoś brzdąka (całkiem składnie) na fortepianie. Jakieś dwie damy ponownie pomyliły miejsca (o co nietrudno, ponieważ sala w Filharmonii Pomorskiej podzielona jest na stronę prawą i lewą co pozorom wbrew ma znaczenie). W skrajnych przypadkach może nas zaskoczyć osoba, która w najlepsze siedzi sobie na naszym miejscy w jej mniemaniu zgodnie z prawem nabycia biletu.
A ktoś dalej gra na tym fortepianie.
Wyglądało, jakby grał do tzw. kotleta z zamiarem umilenia czasu osobom wchodzącym na salę (nikt jeszcze tego pomysłu nie wykorzystał, a szkoda, bo to byłby ciekawy eksperyment).
Po pewnym czasie publika zamarła, cisza na sali i oklaski. Okazało się, że do fortepianu dobrał się sam (nie jest to imię) maestro Jerzy Maksymiuk.
Po prostu chłop postanowił pograć sobie przed koncertem. :)))))

Jerzy Maksymiuk
Generalnie, to jest tak. Wchodzi orkiestra, zajmują miejsca, stroją instrumenty, wchodzi dyrygent lub inny prowadzący, zapowiada utwór i już tylko muzyka.
Tym razem J.Maksymiuk wszedł i powiedział, że powie. Że powie kilka słów bo jeszcze o 4 nad ranem nad tą symfonią pracował i napisał tytułem wstępu 10 stronicowy esej, którego nie przeczyta ponieważ żona by mu tego nie darowała. W zamian za to przedstawił słuchaczom strukturę utworu. Sumiennie ostrzegł, że cześć I trwa 30 minut, część II 20 minut, a część III również 30 minut.
(rozumiem, że był to sygnał dla mniej wytrzymałych, iż mają jeszcze szansę opuścić salę :)
Co więcej. Zademonstrował, w których miejscach kończą się poszczególne części, jakie instrumenty wykorzystał i jakich motywów muzycznych możemy się spodziewać w tym utworze.
Proszę mi uwierzyć, że to był bardzo sympatyczny dla słuchaczy - o symfonii, kompozytorze i instrumentach -  wykład wygłoszony trochę w chaotycznym stylu maksymiukowskim. Maksymiuk na żywca jest tak samo ekscentryczny jak go malują w telewizji.
Sama symfonia nie okazała się aż tak skomplikowana.
Te 1,5 godziny przemknęły bardzo szybko. Zanim się człowiek spostrzegł zabrzmiały ostatnie akordy.
Brawurowo poprowadzona orkiestra i maestro zasłużyli na długą owację na stojąco.
Dyrygent nie dał się długo prosić i wygłosił jeszcze kilka słów do ludu :) I tak:
  1. poprosił, abyśmy popularyzowali symfonie, ponieważ wśród miłośników muzyki jest bardzo mało znana, a to nasza jedyna symfonia romantyczna jaka posiadają Polacy;
  2. powiedział, że pianiści odchodzą, dyrygenci odchodzą a kompozycja pozostaje;
  3. zapytał, czy może na bis zagrać wraz z orkiestrą marsz z symfonii.
Po tym wszystkim koncertowa gawiedź wychodziła z budynku filharmonii w pełni usatysfakcjonowana.
Jak mało popularną jest symfonia okazało się, gdy próbowałem zakupić płytę z nagraniem tego utworu. Praktycznie nie do dostania. Dlatego wielkie brawa dla Filharmonii za jej wystawienie.
Ja proponuje posłuchać pierwszej części - pierwszej części.

Orkiestra Opery i Filharmonii Podlaskiej. Dyryguje Bogdan Olędzki



Ponieważ dyrygent poprosił aby popularyzować, to ja wszystkich czytelników blogu również namawiam do jej wysłuchania.
Życzę miłego odbioru.
Teraz już fan Maksymiuka :)

ps. Muszę jeszcze coś dodać.
Bardzo podobał mi się sposób przedstawienia przez dyrygenta orkiestry.
Jak robi to Maksymiuk, to każdy może poczuć się ważny.
Nawet Pani, która w całej symfonii miała minutowy fragment na organach (resztę przesiedziała na krześle) miała swoją chwilę uznania.
Super. Niespotykane u innych dyrygentów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz