poniedziałek, 31 października 2011

Halloween i inne okoliczności

Wpis miał być halloween’owy, ale niech mi ktoś znajdzie utwór o dyni.

Nie jest łatwo, dlatego musiałem poszukać trochę dookoła i na zasadzie wolnych (a nawet bardzo wolnych) skojarzeń wybrałem coś takiego. Może utwór nie nawiązuje bezpośrednio do dyni ale do robala (i nie jest to motyl). Chociaż zdaję sobie sprawę, że tekst mówi o miłosnym zauroczeniu a brzydota, to tylko stan ducha, a nie fizyczne zaprzeczenie kanonu urody.
Ten utwór, to staroć (z 1992/3 roku), ale z perspektywy cytowanych na blogu kompozycji, ta piosenka nadal żyje.
No dobra, to „porobalujmy” troszeczkę.
Radiohead „Creep”



Dlaczego Radiohead i ten utwór?
Po pierwsze bardzo mi się podoba piosenka. Po drugie utwór doskonale wpisuje się w melancholijną dżdżystą jesień, krótkie dni oraz inspiruje do głębszej przyjaźni z alkoholem. I po trzecie, jeden z członków zespołu Radiohead multiinstrumentalista Jonny Greenwood. Jeżeli wierzyć J.Greenwood’owi, to szczególnym szacunkiem darzy on takich kompozytorów jak Olivier Messiaen i Krzysztof Penderecki. Z tym ostatnim współpracował w trakcie tegorocznego Europejskiego Kongresu Kultury we Wrocławiu.
Utwór K.Pendereckiego „Polymorphia” był inspiracją do skomponowania przez J.Greenwooda „48 Responses to Polymorphia”. Nagranie z koncertu Penderecki/Greenwood ma się ukazać na płycie, to zapewne będzie jeszcze okazja do podyskutowania o wpływach klasyki na brytyjski rock.

I na zakończenie bardzo klasycznie i bardzo na czasie. Passacaglia della vita Stefano Landiego. Trudno się nie zgodzić z autorką/autorem postu zespołu Laboratoire de la Musique, że jest to melodia i tekst, które pozostawiają wyraźny ślad pamięć.
Dla tych nie za bardzo dających sobie radę z włoskim znalazłem taki oto sympatyczny prosty niekoniecznie dokładny przekład (nie wiem, kto tłumaczył ale się starał). Jeżeli ktoś będzie chciał, to może sobie podśpiewywać w trakcie wizyty na cmentarzu.

O, jakże się łudzisz,
gdy kresu nie widzisz
żywota swojego –
wszak śmierć dla każdego

Snem krótkim jest życie
radości, mamicie
czas bytu człeczego
lecz śmierć dla każdego

Na darmo lekarstwa,
kuracje, szamaństwa
nie wyjdziesz już z tego
bo śmierć dla każdego

Na próżno podchody,
wybiegi, metody
geniuszu twojego –
wszak śmierć dla każdego

W doktryny osnowach
nie znajdziesz ni słowa,
co zwalnia od tego,
że śmierć dla każdego

Masz pętlę na gardle,
zaciśnie się nagle,
nie zdejmiesz jej z niego,
bo śmierć dla każdego.

Jakkolwiek by ciało,
odżegnać się chciało
swym sprytem od tego
nie – śmierć dla każdego.

Bo śmierć jest niewierna,
okrutna, pazerna,
zawstydzi każdego
że jest i dla niego.

Szalony, co mniema,
że życie utrzyma,
że strach nie dla niego,
Nie, śmierć dla każdego.

Śpiewając umierać
I grając, umierać,
na cytrze, cóż z tego
że śmierć dla każdego?

Umiera się tańcząc,
i jedząc i gwarząc,
i pijąc do tego,
tak, śmierć dla każdego.

Młodzieńcze, efebie,
niedługo już z ciebie
garść pyłu marnego,
bo śmierć dla każdego

Chorego, zdrowego,
głupiego, sprytnego,
śmierć weźmie i jego,
każdego jednego.

Im mniej o niej myślisz,
tym koniec jest bliższy
żywota twojego,
bo śmierć dla każdego

Choć się nie spodziewasz,
wnet zmysły postradasz,
twe słowa zmarłego:
tak, śmierć dla każdego
O come t'inganni
se pensi che gl'anni
non hann'da finire,
bisogna morire.

E' un sogno la vita
che par si gradita,
è breve il gioire,
bisogna morire.

Non val medicina,
non giova la China,
non si può guarire,
bisogna morire.

Non vaglion sberate,
minarie, bravate
che caglia l'ardire,
bisogna morire.

Dottrina che giova,
parola non trova
che plachi l'ardire,
bisogna morire.

Non si trova modo
di scoglier `sto nodo,
non vai il fuggire,
bisogna morire.

Commun'è il statuto,
non vale l'astuto
'sto colpo schermire,
bisogna morire.

Si more cantando,
si more sonando
la Cetra, o Sampogna,
morire bisogna.

Si more danzando,
bevendo, mangiando;
con quella carogna
morire bisogna

La Morte crudele
a tutti è infedele,
ogni uno svergogna,
morire bisogna.

E' pur ò pazzia
o gran frenesia,
par dirsi menzogna,
morire bisogna.

I Giovani, i Putti
e gl'Huomini tutti
s'hann'a incenerire,
bisogna morire.

I sani, gl'infermi,
i bravi, gl'inermi,
tutt'hann'a finire
bisogna morire.

E quando che meno
ti pensi, nel seno
ti vien a finire,
bisogna morire.

Se tu non vi pensi
hai persi li sensi,
sei morto e puoi dire:
bisogna morire.

A teraz taśma profesjonalna
Stefano Landi - Passacaglia della vita w wykonaniu właskiego tenora Marco Beasley'a



I tym oto utworem życzę wszystkim spokojnego świętowania.

sobota, 22 października 2011

Podsłuchując w Cafe Draże

W czasie, gdy skrupulatnie wyselekcjonowana grupa społeczna spożywała chipsy i ciacha w „Cafe Draże” z okazji ŁUKASZOWYCH imienin w Poznaniu kończył się XIV Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego.
Nie było mi dane wysłuchać piątkowych koncertów. Ale za to przebrnąłem przez cały III i cześć IVetapu. I zapewne nie byłbym sobą gdybym nie miał jakichś nieprofesjonalnych uwag.

     Odrobinę młodsze od konkursu Chopinowskiego zmagania młodych skrzypków nie są tak popularne wśród rodaków, jak potyczki przy klawiaturze. Konkurs nie funkcjonuje w powszechnej świadomości społecznej jako wydarzenie artystyczne, które budzi emocje. Abstrahuję od tego, że poza relatywnie wąską grupą fanów, to niewiele osób wie kim był H.Wieniawski. A nawet jak ktoś coś słyszał, to wymienienie chociaż jednego utworu kompozytora może stanowić spore wyzwanie. Słaba edukacja, to tylko jedna z przyczyn takiego stanu rzeczy. A drugą z pewnością jest kiepska promocja samej imprezy uznanej na całym świecie.

      Ale wracając do samego konkursu. Po raz kolejny powiedzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia znalazło swoje potwierdzenie w rzeczywistości. Przesłuchania konkursowe w poszczególnych etapach były transmitowane przez TVP Kultura oraz Program Drugi PR. W związku z tym, w studiach konkursowych pojawili się dyżurni komentatorzy muzyki klasycznej Adam Rozlach i Jacek Hawryluk. Prowadzący wraz z zaproszonymi gośćmi nie szczędzili krytyki konkursowiczom. Czasami się zastanawiam, czy po niektórych wypowiedziach młodzi wioliniści nie powinni porzucić grania i zacząć sadzić buraki. Mam nadzieję, że przez jakiś czas będą odizolowani od komentarzy komentatorów. Być może specjaliści muzyczni podświadomie dążą do oceniania wykonawców na poziomie telewizyjnych show w stylu „Mam Talent”. Oczywiście nie ujmuję wiedzy i doświadczenia pani prof. Teresie Głębównie czy prof. Tadeuszowi Gadzinie, ale przyjęcie pewnego stylu rozmowy narzuconego przez Adama Rozlacha, trochę do nich nie pasuje. Spory może i były widowiskowe, tylko czy konieczne. Poza tym były tak nafaszerowane profesjonalną retoryką, że z pewnością nie trafiały do szerszej publiczności. A skoro nie trafiały, to edukacyjna cześć całej transmisji brała w łeb, bo ani na centymetr nie przybliżała zwykłego słuchacza do muzyki oraz wykonawcy. O wiele lepiej słuchało się wypowiedzi koncertujących muzyków jak Agata Szymczewska, czy Dominik Połoński, niż „mądre głowy” i jeszcze mądrzejszego Rozlacha. Ciekawa była zmiana stylu w prowadzeniu rozmowy przez Jacka Hawryluka, który raz występując w studio telewizyjnym preferował ostrzejsze spory, a w studio radiowym tonował wypowiedzi (tak, tak mówię o tym samym konkursie). Proponuję wszystkim czytającym tego bloga kiedyś porównać zachowania poszczególnych komentatorów w różnych sytuacjach realizacyjnych. Można odnieść wrażenie, że zmiana miejsca siedzenia jest ściśle powiązana z estetyczną metamorfozą prowadzących.

     Dla mnie wszyscy wykonawcy spisali się na medal. To naprawdę kwestia gustu, czy wykonanie jednego skrzypka jest lepsze od drugiego. I nie zamierzam, żadnego z nich krytykować. Wykonali dużo dobrej i katorżniczej pracy. Kilka koncertów skrzypcowych zarówno z orkiestra kameralną pod batutą Agnieszki Duczmal, czy jeszcze bardziej wymagających koncertów skrzypcowych z orkiestrą symfoniczną pod dyrekcją Marka Pijarowskiego, to nie w kij dmuchał. U wielu młodych wykonawców widać było tzw. stempel diabła, bo o hektolitrach potu, to nie ma nawet co wspominać.
Jestem przekonany, że przed każdym finalistą sale koncertowe stoją otworem. Załatwcie sobie tylko dobrych menagerów, bo czego jak czego, ale talentu wam nie brakuje.

     Współczesna technika pozwala siedzieć sobie w towarzystwie, zajadać tortem czekoladowym lub zapijać jabłecznikiem, a przy okazji podsłuchiwać, co dzieje się w sali koncertowej. Tak też i ja uczyniłem.
W tym miejscu chciałbym Łukaszowi podziękować za zaproszenie do tego avangardowego lokalu. Impreza była OK :). Kameralna  z odrobiną fizycznego dystansu :)
Może nie było to zbyt eleganckie, że tak sobie trzymam w uchu słuchawkę jak funkcjonariusz BOR-u. Ale nie oszukujmy się, w tym towarzystwie była Ewenement, dlatego ta słuchawka nie mogła być aż taką ujmą :) Ale za to, gdy tylko wybiła 23.00 już wiedziałem, że według jurorów najlepszą okazała się Koreanka Soyoung Yoon (na zdjęciu) przed Japonką Miki Kobayashi i Niemcem Stefanem Tarara. Temu ostatniemu wróżę dużą popularność w Polsce zważywszy na to, jakie emocje wywoływały jego wykonania u płci pięknej (i nie tylko). (nie wydaje się wam, że Tarara, brzmi muzycznie:)

Długa ta notatka. Ale może przyczyni się do przywrócenia właściwej rangi konkursowi. Następna potyczka za 5 lat. Może tym razem w finale znajda się Polacy, co z pewnością podgrzałoby atmosferę i emocję wśród rodaków.
W związku ze wszystkim powyższym proszę wysłuchać ostatniej części Koncertu Skrzypcowego d-moll op 22 „ Allegro con fuoco” H.Wieniawskiego w wykonaniu Marata Bisengalieva i Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia pod batutą Antoniego Witta.



ps. W trakcie spotkania w Drażach otrzymałem sms o treści „Triffonov bisował 3 razy. Pozdrowienia z F.Bałtyckiej”. Ehhhhhh, nie można być w kilku miejscach jednocześnie. :(

niedziela, 16 października 2011

Barok u Piotra i Pawła

Żyjemy w czasach, gdy w kościołach zagościła muzyka w wykonaniu chórów przyparafialnych o wątpliwej jakości i organistów o słabym przygotowaniu instrumentalnym i wokalnym. Tylko głęboka wiara w to, że w katolickim narodzie tli się jeszcze wrażliwość muzyczna pozwala mi z nadzieją patrzyć w przyszłość. Aż się nie chce wierzyć, że kiedyś w murach kościołów były, o ile nie tworzone, to wykonywane najpiękniejsze kompozycje. Obecnie dokonuje się proces odcinania kuponów od dawnej świetności.

Ale do rzeczy, autorze, do rzeczy.

Nie tak dawno, bo wczoraj miałem okazję posłuchać barokowych utworów w wykonaniu zespołu Laboratorie de la Musique, na koncercie w toruńskim kościele pod wezwaniem św.św. Piotra i Pawła.
Już dawno tyle ładnych dźwięków te wnętrza nie gościły. Faktem jest, że mury stanowią niezłe wzywanie dla akustyków. Trudno było ukryć, a może bardziej dokładnie, nie dało się nie usłyszeć, iż muzyka tak „doskonale” odbijała się od ścian, że powstawał galimatias dźwięków. Ale pierwsze koty za płoty (nawet Figa i Klara). Osobiście cieszę się z tego, że tym razem odrobinę kultury muzycznej zawitało na Podgórz. Repertuar może nie był najłatwiejszy dla zgromadzonych słuchaczy. Mogę się pokusić o stwierdzenie, że w tym wypadku za ambitny, ale i tak zyskał uznanie parafialnych melomanów. Nie wiem jak ten młody zespół odbierano w innych kościołach, ale tutaj wypadło nieźle. Nawet mi nie przeszkadzało to, że brawa były serwowane po każdej części utworu. Ale z tego co przeczytałem na zespołowym blogu (tak, tak mają bloga), to oklaski nie zawsze świadczą o braku muzycznej ogłady. Mogę jedynie podziękować artystom, że są tak wyrozumiałymi wykonawcami. Chociaż może zmienią zdanie po tym jak w trakcie wykonywania fragmentu oratorium „Athalia” Józefa F.Haendla, brawa wdarły się do jego środka utworu (niestety pauza została źle zinterpretowana przez słuchaczy).

Czego mi brakowało, to może programu koncertu. Dziwne, bo chyba młodym zespołom powinno szczególnie zależeć na promocji. Co jak co ale działania, które są realizowane ze środków unijnych można obłożyć niezłą oprawą informacyjną. Słuchacze otrzymaliby chociaż odrobinę wiadomości, o tym co usłyszeli i kto dla nich grał, bo wątpię, że zapamiętali wszytkie skomplikowane nazwiska barokowych kompozytorów  podawanych przez Panią Annę Merder.
Pierwszym pytaniem, które zadała mi moja rodzicielka, to w jakim języku śpiewali. Jaka była rozczarowana, że wśród włoskiego, niemieckiego, angielskiego nie znalazł się, żaden utwór po polsku. Drugie pytanie było z kategorii personalnych, kto był? Odpowiedź, że „Ja byłem” chyba nie za bardzo ją zadowoliła. Ehhhh matka – jest tylko jedna :)

Ale zespół spisał się na medal. Żadnego zadzierania nosa w stylu jesteśmy wielkimi artystami. Liczę, że kiedyś będzie mi dane posłuchać płyty z ich wykonaniami. A teraz proponuję wysłuchać jednego z utworów koncertowych z wokalną kreacją Lucyny Białas. Henry Purcell aria z opery Królowa Elfów - O let me weep.




I jeszcze jeden ładny utwór z koncertu. Nagraniem zespołu niestety nie dysponuję. Dlatego proponuję wysłuchać Claudia Monteverdiego „Si dolce e il tormento” – Tak słodkie jest cierpienie, w wykonaniu zespołu L'Arpeggiata oraz kontratenora Philppa Jarousskiego. (W trakcie sobotniego koncertu  sopranistka Lucyna Białas).



Toruń nie samymi gotyckimi kościołami stoi i najwyższy czas, aby dostrzeżono i pozostałe świątynie przynajmniej w sferze muzycznej. Nie wiem tylko, czy te koty, które wyrzuciłem za płot kilka zadań wyżej nie będą też ostatnimi tak sponiewieranymi kotami w tym wypadku.

sobota, 15 października 2011

Kulka w Filharmonii

Filharmonie, orkiestry symfoniczne i tak ogólnie instytucje muzyczne prześcigają się w pomysłach na uatrakcyjnienie repertuaru. Najlepiej, aby każdy meloman, powiedzmy słuchacz mógł znaleźć coś miłego dla siebie.
Filharmonia Bałtycka zaproponowała cykl koncertów pod wspólną nazwą „Europa w Polsce”. W ramach tego cyklu miałem okazję w piątek całkiem nieźle pobawić się przy utworach czeskich kompozytorów. Było miło, bo:
  • Po pierwsze grano Antonina Dworzaka i Bedricha Smetanę, czyli mistrzowie znani, lubiani i bliscy uchu przeciętnego Polaka.
  • Po drugie solistą koncertu skrzypcowego a-moll A.Dworzaka był Konstanty Andrzej Kulka.
  • Po trzecie słuchaczom zaproponowano utwór Symfonietta Leos Janacka, który okazał się niezłym zaskoczeniem nie tylko ze względu na muzykę, ale i z powodu widowiskowości samego wykonania kompozycji.
Orkiestrę prowadził niezwykle sympatyczny czeski maestro Zbynek Muller. Natomiast najbardziej zapracowaną osobą w trakcie całego koncertu był pan Zenek, który grał na tubie. Chłop nie tylko grał ale i biegał, ponieważ utwór L.Janacka wymaga wykorzystania tuby oraz tuby tenorowej. A Pan Zenek przecież jest jeden. Pan Zenek raz grał z zespołem orkiestry symfonicznej na dole, a w innej części utworu z zespołem trąbek i puzonów gdzieś u góry. W związku z tym biegał z góry na dół i odwrotnie. Brawa dla Pana Zenka. Kompozycja tak bardzo przypadła słuchaczom do gustu, że „Andante con moto” zabrzmiało dwukrotnie na wyraźne życzenie wszystkich zgromadzonych w filharmonii. Kolega, który razem ze mną bacznie przysłuchiwał się wykonaniu stwierdził, że Symfonietta należy do tych utworów, które lepiej odbiera się na żywo niż słuchając z płyty. I trudno mi z tą opinią się nie zgodzić, chociażby ze względu na Pana Zenka :) W związku z tym drodzy czytelnicy, jeżeli będziecie mieli okazję wysłuchać Symfonietty bezpośrednio, to skorzystajcie z okazji, bo utwór nie bywa często grywany w Polsce. A szkoda. Naprawdę szkoda. :(


No dobra. To teraz weźmy się za Kulkę, którego koncert skrzypcowy był niemniej ciekawy. Ale aby wiadomo było o czym mówię proponuje wysłuchać chyba najlepiej znanej III części z koncertu skrzypcowego A.Dworzaka w wykonaniu mistrza. Koncert skrzypcowy a-moll op.53 „Finale. Allegro giocoso, ma non troppo”.



I tak po zakończeniu koncertu, gdy publika wielokrotnie wywoływała mistrza zza kulis, ten skłoniwszy się elegancko powiedział, że dzisiaj ma strasznie kontuzjowaną rękę, ale postara się jeszcze coś zagrać. Komentarz z tyłu: „Chciałbym mieć tak kontuzjowaną rękę i tak grać”
Konstanty Andrzej Kulka wirtuoz skrzypiec z Gdańska dał się poznać nie tylko jako wykonawca utworów klasycznych. Uczestniczył również w projekcie swojej córki Gabrieli Kulki, która pod ksywką Gaba Kulka nagrała płytę „Hat. Rabbit”. W utworze „Lady Celeste” tatko przygrywa na skrzypeczkach. Być może się mylę, ale nie przypominam sobie, aby mistrz uczestniczył w podobnym, o rozrywkowym charakterze, projekcie. O ile samej Gaby bym się czepił, to do taty już takiej odwagi nie mam.
Proponuję posłuchać i samemu wyrobić opinię. „Lady Celeste” Gaba Kulka feat. Konstanty Andrzej Kulka



A teraz na koniec końców mini konkurs. Co to za utwór ???


Odpowiedzi proszę zamieszczać w komentarzach :)

czwartek, 13 października 2011

Mama, córka i Dezyderiusz

Kilka tygodni temu (jeszcze we wrześniu) miałem okazję posłuchać Pani Kaji i Panny Justyny Danczowskich.

Czy ja już w tym 33 (po rzymsku XXXIII) sezonie artystycznym Toruńskiej Orkiestry Symfonicznej narzekałem na salę koncertową w toruńskim Dworze Artusa? Jeżeli nie, to chciałbym pomarudzić teraz bo inaczej zapomnę. I apeluję, i grzmię, i proszę pozwólcie muzykom wykonywać swoje utwory w przyzwoitych warunkach. Ponieważ żenującym dźwiękiem dla ucha w trakcie koncertu jest skrzypiąca podłoga.

Po zaapelowaniu wrócę do koncertu. Kaja Danczowska – skrzypce – dodatkowych zapowiedzi nie potrzebuje. U jej boku wstąpiła córka Justyna Danczowska – fortepian. Koncert bardzo przyjemny, nie powiem, że porywający ale miło się słuchało. A miałem okazję posłuchać klasycznego Józefa Haydna i jego koncert F-dur na skrzypce, fortepian i orkiestrę oraz postromantycznego Cezara Francka w dwóch odsłonach. Pierwsza część, to Sonata A-dur na skrzypce i fortepian w wykonaniu Pań Danczowskich oraz Symfonia d-moll w wykonaniu TSO. Jeżeli ktoś jeszcze nie słyszał tej symfonii, to powinien szybko nadrobić zaległości. Zwłaszcza cześć pierwsza „Lento.Allegro non troppo” powinna wszystkim romantycznym duszom przypaść szczególnie do gustu. Symfonia została swobodnie poprowadzona jak na maestra Jerzego Swobodę przystało.

O tym, jak niedaleko pada jabłko od jabłoni można było się przekonać obserwując mamę i córkę, które przygotowują się do zagrania swoich partii w trakcie koncertu. Obie Panie bezdźwięcznie wygrywały akordy należące do orkiestry. Było to nawet zabawne, gdy jedna dotykała strun a druga klawiatury, a dźwięku ani słychu, tylko widu. Generalnie jest tak, że solista po prostu duchowo przygotowuje się do uderzenia w klawisz. Przeżywa, stroi miny, bierze oddech i… bach. W tym wypadku ta duchowość była wyraźnie pokazana. Zapewne taki rodzinny styl mają Danczowscy.

Ja zwyczajowo nie mogłem oprzeć się pokusie i nie kupić płyty Bartosza Koziaka i Justyny Danczowskiej z utworami F.Schuberta, R.Schumanna, G.Piatigorskiego i… Dezyderiusza Danczowskiego, który jest pradziadkiem Justyny. Poza tym, Bartosz Koziak gra na wiolonczeli Dezyderiusza. Nieźle prawda. No i jak tutaj nie kupić płyty z tymi młodymi muzykami :)
Proponuję posłuchać Poloneza Dezyderiusza Danczowskiego w wykonaniu Batrosza Koziaka i Justyny Danczowskiej.



ps. A w listopadzie święto toruńskiej szkoły muzycznej. Będą przemówienia, konferencja, msza i koncert galowy z udziałem wychowanków P.Wakarecego, A.M.Staśkiewicz i P.Fiugajskiego. I tylko żal, że nie mam zaproszenia na ten koncert ;( Zazdrość i smutek…

środa, 12 października 2011

Powakacyjnie o klasyce cz.2 i ostatnia

„Minął sierpień, minął wrzesień, znów październik i ta jesień rozpostarła melancholii mglisty woal”. Nie da się ukryć, że szumnie zapowiedziane powakacyjne prowadzenie bloga utknęło w martwym punkcie. I niestety nie uda mi się zamaskować mojego lenistwa tym, że się nic nie działo.
Może lepiej było po prostu nic nie obiecywać. Przepraszam za moją opieszałość wszystkie czytelniczki i wszystkich czytelników.
Powakacyjne informacje już się dawno zdezaktualizowały, dlatego cykl powakacyjny zakończę tym postem.

Województwo Zachodniopomorskie nie ucieknie. O urokach tego regionu rozpisywać się nie będę, ale jedno miejsce zasługuje moim zdaniem na szczególną uwagę. Totalnie niedocenione nawet przez samych mieszkańców o czym mogłem się osobiście przekonać.
KRZYWY LAS we wsi Nowe Czarnowo. Konia z rzędem temu kto trafi tam bez problemów. Gdybym nie dostał wyraźnych instrukcji gdzie się zatrzymać, czego szukać i jak dojść, to z pewnością nie zobaczyłbym tej przyrodniczej osobliwości. Na obszarze ok. 0,30 ha rośnie kilkaset sosen wygiętych w kształcie litery C. Gdyby nie mieszczące się nieopodal zabudowania, rury ciepłownicze i słupy energetyczne byłoby bajkowo. Nikt nie wie dlaczego akurat w taki sposób te 75 letnie sosny zostały zdeformowane. Obecnie mieszkańcy Nowego Czarnowa posiadają powierzchniowy pomnik przyrody. Przyzwyczajeni do tradycyjnie rosnących sosen, ten widok może zburzyć zakorzeniony w nas stereotyp.
Podobnie jak Steve Reich, który swoimi kompozycjami nieźle zamieszał w głowach muzyków i kompozytorów. Kumpel Philip Glass należy do tego samego nurtu muzycznego co Reich czyli minimalistów. S.Reich jest może nawet bardziej konserwatywnym przedstawicielem tego nurtu. Na jego utwór trafiłem gdy przesłuchiwałem płytę wspomnianego w poprzedniej części zespołu Saffri Duo.
Utwór „Music for pieces of Wood” w wykonaniu Saffri Duo może być całkiem niezłym podkładem muzycznym w trakcie spacerów po krzywym lesie.


„Nie mogłem uwierzyć, że takie rzeczy tworzy jeden z twardogłowych, to znaczy prawdziwy kompozytor. Transowy bit i bębny jak z najlepszych nowojorskich kapeli. Sampli zazdrościli mu didżeje. Sam trochę ich sobie pożyczyłem”. Tak o Steve Reichu wypowiadał się Paul David Miller znany jako DJ Spooky. Od siebie mogę dodać, że kompozycje Reicha wykonywał m.in. Pat Metheny i Kronos Quartet. W tym roku Steve Reich był głównym bohaterem festiwalu Sacrum Profanum w Krakowie
A teraz jeszcze jedna ciekawostka. Czy ktoś sobie przypomina sobie zespół The Klaszczers i The Tupczers kabaretu Łowcy.B. Ja proponuje może mniej zabawny ale niemniej intrygujący utwór z 1972 roku Clapping Music Stevea Reicha.




ps. hmmm a miało być o szczecińskim niemieckim kompozytorze Johanie Carlu Loewe. Na to wygląda, że ten organista poczeka do kolejnych wakacji albo suplementu.