środa, 28 lipca 2010

Chopin na Majorce

Mój Panie! Jak mi się dzisiaj nie chciało wstać do pracy. 
Nawet gdybym nie szedł zarabiać na chleb, to też trudno byłoby mi wydostać się z gawry.
Fryderyk Chopin kiedy przebywał na z reguły słonecznej śródziemnomorskiej wyspie  musiał się tak czuć podobnie. Zdaję sobie sprawę, że stan zdrowia Chopina w Valdemosie na Majorce był tak kiepski, że nie mógł ruszyć się z łóżka. Pewnie porównywanie się z mistrzem, to gruba przesada z mojej strony (trudno mój egocentryzm jest silniejszy)


Ale czy do końca można facetowi wierzyć. Jeżeli spod jego pióra/klawiatury (mniej więcej w tym samym czasie) wychodzą Preludia op.28 na stałe wpisane do repertuaru pianistów wszelkiej maści. 
Zwykły człowiek usiądzie sobie, posłucha, zamyśli. A za oknem krople wody rozbijają się o dachy samochodów. George Sand skojarzyła utwory z mokrą aurą stad też ich drugie imię "Deszczowe".

Proponuje posłuchać  trzech (chociaż w opusowym pakiecie jest ich więcej).

Preludium e-moll (Janusz Olejniczak)


Preludium h-moll (Janusz Olejniczak)



Preludium Des-dur (w wykonaniu nieistniejącego już zespołu Novi Singers)



George Sand informowała Charlotte Marliani „Padają tu deszcze, o jakich nie ma się gdzie indziej pojęcia". 
Dosłownie jak za oknem. Tylko mi duchów kartuzkich mnichów brakuje
(klasztor w którym przebywał Chopin - Real Cartuja de Jesus de Nazaretna na zdjęciu powyżej).
PANIE !!! GDYBY MI SIĘ CHCIAŁO, TAK JAK MI SIĘ NIE CHCE!

Nie-opera i nie-operetka

Z determinacją godną bohatera kreskówek walczyłem z folią na pudełku z płytą operetki „Symplicjusz” Johanna Straussa. (kiedyś nadejdzie taki czas, co wszystkie pudełka zostaną rozpakowane).
Trochę radosnych rytmów i arii nikomu nie zaszkodzi zwłaszcza, że za oknem pogoda iście barowa.
I… po wszystkim trochę wymieszało mi uczucia.
To chyba najdziwniejsza operetka jaka do tej pory widziałem.
Opowiada o żartobliwych nieporozumieniach. Jest w niej zaginiony syn barona, miłość, która musi pokonać konwenanse, wódka, która leje się strumieniami. Wszystko wymieszane w sosie qui pro quo. I na tym się kończy żart. J.Strauss wkomponował w tą (jakby nie było lekka) formę sceniczną wojnę, zdradę, śmierć i nieszczęście.
Wyszedł z tego tragikomiczny misz masz.
Fakt. J.Strauss przyzwyczaił nas do innego obrazu. Kto oglądał, np. Zemstę nietoperza (sztandarową operetkę kompozytora), będzie zaskoczony powagą zawartego problemu. Tak naprawdę poruszające ciało rytmy walca stoją w opozycji do makabrycznej inscenizacji.
Nie będę opowiadał całej fabuły. Powiem tylko, że jej akcja jest mocno osadzona w wojnie trzydziestoletniej.
Jednak największe wrażenie (poza kreacjami artystów) robi przepiękny i romantyczny walc pod drzewem, na którym wiszą ciała jeńców wojennych.
Proponuję zobaczyć i wyrobić własną opinię.



Samo wystawienie operetki też miało swoje dramatyczne chwile. Prapremierę w roku 1887 przerwał fałszywy alarm pożarowy. Publiczność w panice zaczęła opuszczać Theater an der Wien (sześć lat wcześniej prawdziwy pożar teatru pochłonął dziesiątki ofiar). W związku z tym dla odwrócenia uwagi i uspokojenia tłumu kompozytor kazał śpiewakom zaintonować walc ….
Sądzę, że nie będzie problemu z rozpoznaniem.:)
Royal Philharmonic Orchestra "An der schönen blauen Donau"



Trudności inscenizacyjne, budząca ambiwalentne uczucia fabuła, przyczyniły się do rzadkiego jej wystawiania.
Scena w Zurychu przygotowała się do zaprezentowania operetki publiczności z dużą wyobraźnią Inscenizacja godna wagnerowskich mega przedstawień. Dla pasjonatów charakteryzacji, kostiumów i wszelkich poruszających się bajkowych maszyn przedstawienie jest prawdziwą ucztą.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Smyczek mimozy


Pałac w Ostromecku  k.Bydgoszczy chyba po raz pierwszy gościł tak chudą skrzypaczkę –upss wątłą (taka fajna mimozowata).
Mógłbym powiedzieć, że stanowiła ona dla mnie godną konkurencję. Niestety ja nie gram tak ładnie na skrzypcach. 

Ciekawe jak wypadłaby konfrontacja pomiędzy Mariką Przybył (zdjęcie poniżej - te zrobione komórka nie wyszło) a Konstantym Andrzejem Kulką. Wagowo Kulka wygrywa w przedbiegach. 
Po tych luźnych uwagach na temat tuszy muzyków czas na kilka zdań o koncercie, który odbył się w tak uroczej scenerii.
MARIKA PRZYBYŁ QUINTET, to zespół grający na instrumentach smyczkowych. Skrzypce, altówka i wiolonczela. Niedzielne popołudnie było doskonałą okazją do wysłuchania kilku utworów kompozytorów muzyki klasycznej. Chociaż na klasyce się nie kończyło.

 W związku z tym przedstawiam klasyczne menu, tego kameralnego koncertu:

J. Strauss "Sztuka i natura"
P.Czajkowski "Melodia"
J. Strauss "Wiedeńska krew"
F. Kreisler "Radość miłości"
F. Kreisler "Cierpienia miłości"
L. Bonfa "Manha de carnaval
V. Monti "Czardasz"
C. Gardel "Por una cabeza"
J. Williams "Lista Schindlera"
S. Iradier "Paloma"
J. Gade "Jaolusie"
V. Youmans "Tea for two"
A. Piazzola "Oblivion"
A. Piazzola "Adios nonino"
P. Sarasate "Melodie cygańskie"

Ktoś może powiedzieć, że to typowe granie do kotleta. Hmmm…. Jeżeli tak wygląda/wysłucha granie do kotleta, to ja z chęcią będę się tutaj stołował.
Z drugiej strony skład osobowy kwintetu wprowadza w familiarną atmosferę ponieważ Mirosław Przybył śmigał na altówce. Ot takie tam rodzinne muzykowanie. Ale o ile sobie przypominam, to w tym samym czasie na Nowym Rynku w Toruniu koncertował Paweł Wakarecy syn byłego dyrektora Toruńskiej Orkiestry Kameralnej i współtwórca międzynarodowego letniego festiwalu Toruń – Muzyka i Architektura. Można śmiało powiedzieć, że rodzina to potęga(no chyba, że to tylko bardzo daleko posunięta zbieżność nazwisk). Na szczęście Marika i Paweł mają talent.
Marika Przybył jest absolwentką PZSM w Bydgoszczy (19-latka). Dziewczyna startuje z wysokiego poziomu. Kulka - czas powoli szykować się na emeryturę.
Ponieważ, z tego co mi wiadomo to nasza skrzypaczka nie wydała jeszcze płyty, dlatego proponuję posłuchać "Czardasza" Vittorio Montiego w wykonaniu starszej koleżanki. 

Uwaga: Czardasz w opracowaniu klasyczno-jazzowym. Pani Katica Illenyi (jej płyty w Polsce praktycznie nie do dostania) i Pan Kornel Fekete - Kovacs.


A jeszcze jedno. W trakcie koncertów kameralnych, osoba prowadząca zawsze zapodaje jakiś żart. I tym razem bez dowcipów się nie obyło. Doliczyłem się czterech. Jeden został spalony przez prowadzącego, dwa słyszałem już wcześniej, a czwarty mnie rozbawił.

W pokoju hotelowym dzwoni telefon. Słodki głos w słuchawce pyta:
- Dzień dobry. Czy to Pan zamawiał budzenie na godzinę 7.00?
- Tak  ja.
- No to szybciutko, szybciutko, bo już prawie dziewiąta. 

Żart może mało związany jest z muzyką, ale wywołał uśmiech na mej twarzy.

Słuchacze koncertu i goście Pałacu w Ostromecku mogli wpisać się na listę popierającą Bydgoszcz w staraniach o Europejską Stolice Kultury 2016 – czyż to nie słodkie. Ja jestem za tym, aby każde miasto było stolicą kultury, dlatego popieram Bydgoszcz chociaż nie popieram prezydenta Bydgoszczy i jego partyzanckich metod (słowa należy dotrzymywać Panie Prezydencie). To tyle jeżeli chodzi o deklaracje lokalno polityczne, które wdarły się do tego prawie klasycznego blogu.

Ale aby tradycji stało się zadość posłuchajmy jeszcze jednego miłego dla ucha kawałka.

Dla Państwa. "Wiedeńska Krew" Johanna Straussa.

środa, 21 lipca 2010

Symfoniczne otwarcie

Pierwszy stadion na Euro 2012 zostanie niebawem oficjalnie otwarty. Z tej okazji Poznań dbając o godną oprawę organizuje koncert Gordona Matthew Sumner'a zwanego Stingiem.
Poznań reklamuje się sloganem "Wiemy jak przyciągać gwiazdy" i rzeczywiście hasła zaczyna wprowadzać w czyn. Przy okazji Sting promuje swoją świeżą płytę "Symphonicities" ze starymi kawałkami w nowych symfonicznych aranżacjach. Przyznam, że podziwiam pracę i nowe brzmienia w utworach, które kiedyś już słyszałem.
Poza tym połączenie rockowego charakteru z symfoniczną instrumentacją moim zdaniem tworzą nową jakość utworów. Są pełniejsze. W przypadku utworów Stinga generalnie może być dobrze, albo dobrze dobrze.
Chociaż jest jedna płyta piosenkarza, która totalnie mi się nie podoba. "Songs from the Labirinth". Uważam, że naśladowanie renesansowych pieśniarzy nie najlepiej artyście wyszło. Sting brzmi jak przydeptany minstrel.
nic nie ujmując muzyce na płycie - z tym, że ta nie była jego tylko angielskiego kompozytora  Johna Dowlanda.

Dobrze jak Sting jest sobą, nawet w towarzystwie Royal Philharmonic Concert Orchestra.
Współpraca wypadła całkiem nieźle. Proponuję porównać jeden utwór. I Hung My Head.

Z albumu Mercury Falling.



Z albumu Symphonicities.




A teraz tylko jedno porównanie. Dlaczego Sting nie powinien bawić się w artystę operowego :)???
Chyba wypada blado przy Luciano Pavarottim.



A swoją drogą. Dlaczego Toruń (z całym tym swoim Kopernikiem) nie wpadł na takie hasło jak Poznań?

sobota, 17 lipca 2010

All different all equal

Poszło. A raczej poszła. Parada gejowska. Zjechało się mnóstwo chłopa i na swoich platformach przemierzali stołeczne ulice gorsząc, tych co to wszystko ich gorszy.

Dlaczego tutaj o tym pisze. Bo to  jedna z nielicznych okazji, kiedy wspominanie o orientacji seksualnej kompozytorów może nie budzić sprzeciwów.
Wścibstwo - tak - ale w granicach przyzwoitości.

O Czajkowskim specjalnie już rozwodzić się nie będę. Pozwolę sobie tylko na opis jednego epizodu z życia kompozytora.  Otóż w trakcie wyprawy do Lipska poznał angielską kompozytorkę Ethel Smyth, która nota bene była lesbijką i co gorsza sufrażystką (E.Smyth swego czasu bez pamięci zakochała się w Wirginii Woolf, która z kolei była zakochana w Vita'e Sackville-West...  pewnie bym wymieniał i wymieniał). W sumie sensacyjność żadna. Czajkowski  wypowiadał się o swojej koleżance po fachu w ten sposób: "Ponieważ żadna Angielka nie może się obejść bez oryginalności i dziwactw, Miss Smyth ma je również, a są nimi: po pierwsze - przepiękny pies (...), po drugie zamiłowanie do polowań (...), po trzecie niewiarogodne i żarliwe uwielbienie dla enigmatycznego muzycznego geniuszu Brahmsa". E.Smyth mówiła o kontakcie z mistrzem: "Między Czajkowskim a mną natychmiast powstał związek, który z pewnością rozwinąłby się w serdeczną przyjaźń, gdyby okoliczności nam sprzyjały. (...) Nawet jego jego niechęć do muzyki Brahmsa nie powstrzymała mojej sympatii... i to jest najsilniejszy dowód jego uroku". Ani Czajkowski, ani Smyth, ani Woolf nawet nie śnili o możliwości swobodnej demonstracji. W Polsce pojęcie "swobodnej demonstracji" długo będzie jeszcze odbiegało od europejskich standardów. Ale jednak coś się zmienia.
Życie Czajkowskiego było o wiele bardziej skomplikowane niż np. Beniamina Brittena czy Samuela Barbera, chociaż często biografowie doszukują się podobieństw w ich losach.
uważam, że seksualność kompozytorów i jej wpływ na twórczość jest przereklamowana.
Czy Adagio for Strings op.11 S.Barbera brzmiałoby gorzej, gdyby skomponował je heteryk z krwi i kości? W wykonani nowojorskich filharmoników dosłownie wyrywa plomby z zębów.



Skoro EuroPride jest w Polsce nie wypada nie wspomnieć o Karolu Szymanowskim, który nawet operę "Efebos" skomponował dla swojego młodzieńczej miłości Borisowa Kochno. Szymanowski trochę smutne ma utwory muzyczne jak na ten blog a EuroPride to fiesta (w każdym bądź razie będzie kiedyś i w Polsce).
Dlatego proponuję coś innego, ale bardzo w temacie.
Pytanie Kim byłby Leonard Bernstein (żona, to 50% ściemy), gdyby nie np. Aaron Copland :)?
I kto by skomponował coś takiego?



(Royal Philharmonic Orchestra pod dyrekcją Carl'a Davis'a) West Side Story "Somewhere"(Adagio)

A teraz proponuje współczesną wersję utworu Somewhere zaaranżowaną przez... no właśnie. Czas na chłopaków.
Ladys and Gentelmen: PET SHOP BOYS



I po paradzie.

ps. Jeszcze tylko jedno. W miejscowości Aldeburgh  obok B.Britten'a został pochowany jego wieloletni partner Peter Pears. Jednemu i drugiem Królowa Elżbieta II nadała tytuły szlacheckie. 

Maggi Hambling wykonała piękną rzeźbę upamiętniającą tego współczesnego kompozytora muzyki klasycznej. Sentencja na brzegu muszli brzmi tak: "I hear those voices that will not be drowned" (Słyszę te głosy, które nie utoną).

Żyłem jak żyję

No to mnie muzycznie zaskoczono.

Może od początku.

Ani Ewa, ani Robert w ostatniej chwili nie zdezerterowali. W okropnym skwarze (poza salą ślubów) powiedzieli sobie TAK. A raczej złożyli Oświadczenia na TAK.
Jejku co się stało z przysięgą małżeńską??? :)

A w tle Pani na skrzypeczkach grała piękny szlagier "My Way".
No i ja a propos tego szlagieru.Sama piosenka ma korzenie francuskie. Jej autorami byli Claude Francois i Jacque Revaux. Zanim C.Francois wyemigrowała do USA brzmiała w ten sposób (Comme d'habitude)



Czas na małe nawiązanie do klasyki. O ile muzyka należy do grupy kawałków popularnych, to nie gardzą nią artyści operowi. Dostałem od siostry płytę z utworami wykonywanymi przez Luciano Pavarottiego. Poza repertuarem operowym znalazły się również popowe pozycje m.in. "My Way "w duecie z Frankiem Sinatrą. Tekst do piosenki napisał sam Paul Anka.



Metamorfoza francuskiego utworu była znaczna i ... od tej pory,każdy umierający mężczyzna mógł sobie zaśpiewać, że nie żałuje. W Stanach jest ona jednym z najczęściej grywanych utworów na pogrzebach. W sumie dla bardziej męsko szowinistycznych jednostek, ślub to taki "pogrzeb".
W Polsce piosenka miała również swoje  aranżacje. Ciekawe, że za każdym razem ma charakter "rozliczeniowy".

Michał Bajor "Moja droga"



Raz Dwa Trzy "Idź swoją drogą" (tłum. Wojciech Młynarski)



Ale, ale.... ROZLICZENIOWA, to ona może i jest dla facetów. Natomiast kobiety mają bardziej sentymentalno optymistyczne podejście i przy okazji na wskroś klasyczne.
Grażyna Brodzińska "Moja muzyka".



I tym optymistycznym akcentem zakończę.
(czas poszaleć w trochę innych rytmach).

środa, 14 lipca 2010

Na muzycznym kobiercu

      Generalnie hołdowałem zasadzie, że najpierw coś zobaczyłem, usłyszałem lub przeczytałem,a  dopiero później zabrałem się za komentowanie.
      Nadszedł czas, aby zrobić wyłom w pryncypiach  i pogdybać, o tym co się wydarzy.
      Otóż Ewa i Robert postanowili zmienić stan cywilny z konkubinatu na bardziej odpowiadający moralności Polaka Katolika. Już bigotki i świętoszki się radują, a tańcem swym chwalą Pana, bo wiadomo teraz już wszystko będzie bez grzechu. Chociaż wiemy, że jest to tylko połowiczny sukces.
Ale wróćmy do pary młodej.
     Ewa i Robert powiedzą sobie TAK w ten weekend (świadomie opuszczam słowo "sakramentalne"). Rejestracja potrwa nie dłużej niż 15 minut, ale to nie podwód, aby rezygnować z odpowiedniej oprawy muzycznej. Dlatego proponuje kilka utworów do wyboru. Od tych "najmniej" znanych tzn. bardzo rzadko goszczących w pałacach ślubów, do bardziej popularnych ślubnych hiciorów. Uroczystość jest krótka ale dla Młodych niezwykła. W związku z tym należy wlać w nich odrobinę ducha bojowego z domieszką majestatu.

A gdyby tak rozpocząć od...
"Uroczystego Marsza Koronacyjnego" D-dur P.Czajkowskiego. Czajkowski skomponował go dla cara Aleksandra III.



Hmmm. Chyba z poważne?!.Poszukam czegoś innego.
Czajkowskiemu w małżeństwie też nie wyszło i nawet próbował z tego powodu popełnić samobójstwo poprzez zanurzenie się w zimnych wodach Nevy (liczył na zapalenie płuc - a tu nic). Robert z pewnością miałby u kompozytora szanse. Ewa sorry ale w tym biegu odpadasz :)

To może inny marsz byłby lepszy. Jeremiah Clarke "Marsz Księcia Danii". Na trąbce sam Wynton Marsalis.



Hmmm. Też za poważnie. Ale za to jak piękna historia. J.Clarke trawiony beznadziejna miłością do arystokratki popełnia samobójstwo. Gdyby nie żył w epoce późnego baroku angielskiego, to pomyślałbym, że należy do grona romantyków.
Pozostańmy w baroku i posłuchajmy Henry Prucell'a "Trumpet Tune and Air".



Ten miał więcej "szczęścia" niż Czajkowskiego, gdyż przeziębiwszy się w  wieku 36 lat zmarł (chociaż nie chciał).
No dobrze. To pobarokujemy jeszcze trochę.

Czym byłby ślub bez Jana Sebastiana Bacha. Mam pięć/sześć propozycji.
Cantata BWV 147 Herz und Mund und Tut und Leben. Jesu bleibet meine Freude



Cantata BWV 208 Sheep My Safely Graze



Suite 3 in D. Air



A teraz!!!!! dwie propozycje tego samego. Młodzi wybierają :)
a) Preludium nr 1 Book 1



b) Sarah Brightman Ave Maria. (utwór przekomponowany przez Charles'a Gounoda).



Aby nie wypaść z tego natchnionego kręgu muzycznego. Tym razem Schubert, co swoją Ave Maryśkę skomponował dla dziewczyny, która poślubiła innego. Jak pech to pech. Ale czy on nie był przypadkiem trochę taki bardziej Czajkowski :)



Po takiej dawce emocji muzycznych, gdzie Młoda Para już woli umrzeć niż słuchać,na dobicie proponuję Hity nad hity.
Ryszard Wagner "Treulich gefuhrt"(Bridal Chorus) z opery "Lohengrin". Opera romantyczna w 3 aktach. Jest w niej wszystko. Miłość, zwątpienie, śmierć. Rycerz w srebrnej zbroi, łabędzie, gołąbki i białogłowy (przegląd gadżetów weselnych). Klasycznie, nie ma co..... :) Trochę smutna końcówka.



Feliks Mendelssohn Bartholdy "Sen Nocy Letniej" American Ballet Theatre- popatrzmy.



Przy całej banalności jaką jest ślub trudno oprzeć się jego urokowi. Może Robert z Ewą skorzystają z choreografii baletowej :)?

Ech jak tu nie kochać ślubu :)
Gorzko, gorzko, gorzko.......!!!!!!!!

poniedziałek, 12 lipca 2010

Piłka, Wilk i Coca Cola

Z Sergiuszem Prokofiewem, już się spotkaliśmy. Ale teraz nawiąże do reklamy, która ponownie się pojawiła z okazji Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej, odbywających  się w Republice Południowej Afryki.
Po dosyć średnim meczu finałowym Hiszpania w dogrywce pokonała Holandię 1:0.
O wiele ciekawsze okazały się reklamy, które w przerwie pojawiały się na ekranie telewizora.
Jedną z nich była reklama Coca-Coli, która została specjalnie przygotowana w 2009 roku na amerykański Super Bowl. Przyznaję, że dowcip, fantazja i dynamika obrazu filmowego może spokojnie być wyświetlana w kinach. W przeciwieństwie do meczu, tutaj przynajmniej coś się działo. Reklama była komentowana już i na innych blogach, dlatego nie będę przedłużał.
Trzymam kciuki za drużynową współpracę owadów, które mają bardzo wyraźnie sprecyzowany cel. Wyprowadzić w pole człowieka i zdobyć napój. Ponieważ reklam z Coca Colą w trakcie mistrzostw było kilka dlatego proponuje najpierw zobaczyć, o którą mi chodzi a później jeszcze kilka zdań mojego komentarza.





Coca Cola została wynaleziona przez J. S. Pembertona, aptekarza z Atlanty, w 1886 roku. 50 lat później S.Prokofiew skomponował do baśni „Piotruś i wilk” ilustrację muzyczną, gdzie każda postać występująca w baśni ma swój instrument prowadzący.
Najlepiej widać, to w animowanej oscarowej produkcji „Piotruś i Wilk” (produkcja 2006, Oskar 2007), naszego rodzimego SEMAFORA i brytyjskiej wytwórni Break Thru Films, w reżyserii Suzi Templeton. Bajka symfoniczna do filmu została wykonana pod batutą Marca Stephensona. Dyrygent ukończył londyńską Royal Academy of Music, a swój warsztat szlifował u samego maestra Riccarda Muti.
Ponieważ utwór trochę  trwa, a film jest odpowiednio  długi zapraszam do obejrzenia (o ile ktoś nie widział już wcześniej) pierwszej części. Dodatkowo proponuje zabawić się w rozpoznawanie, jaki instrument jest przypisany do poszczególnych filmowych bohaterów.


Dla tych, co nie przepadają za ruchomym obrazem proponuję wtopić się w sam utwór. :)


ps. Czas reklamowy na Super Bowl kosztował ponad 30 ml dolarów za 30s. Ciekawe ile zapłaciła Coca Cola za umieszczenie spotu w przerwie miedzy meczami w trakcie tegorocznych mistrzostw?

piątek, 9 lipca 2010

Za głośno, za cicho

W 1719 roku powołano do życia Royal Academy of Music tzn. przedsiębiorstwo operowe (taka dawna syrena  entertainment), które dysponowało sceną w teatrze Haymarket.
Obowiązki dyrektora powierzono Fryderykowi Haendelowi, który z ziemi niemieckiej do angielskiej przybył jakieś 8 lat przed objęciem tego stanowiska. Jako menager wspomnianego przedsiębiorstwa powrócił do rodzinnego Halle, aby negocjować kontrakty z potencjalnymi śpiewakami obsadzonych w jego operze. I…..
…….. tyle jeżeli chodzi o rzeczywistość. Tutaj zaczyna się opowieść Paula Barza  o spotkaniu Haendela z Janem Sebastianem Bachem. Premiera „Kolacji na cztery ręce” w Teatrze Telewizji odbyła się 31 grudnia 1990. Jestem przekonany, że zważywszy na datę emisji niewiele osób zwróciło na nią uwagę. Szkoda bo kreacje stworzone przez Romana Wilhelmiego jako F.Haendela i Janusza Gajosa jako J.S.Bacha były (i są do tej pory) uroczo ciekawe. Haendel obywatel świata, bywalec londyńskich, rzymskich i hamburskich salonów. Bach skromny kantor z Lipska otoczony czereda dzieciaków (ok. 20 ale cześć zmarła). Z jednej strony dynamika, kompromisy, biznes muzyczny. Z drugiej strony sztuka, rodzina i święty spokój. W spektaklu Kazimierz Kutz pokazał jak bardzo zazdroszczą talentu oraz stylu życia prowadzonego przez tego drugiego. Bach zarzuca Haendelowi zbyt dużą głośność jego utworów, natomiast Haendel przyczepił się do nadmiaru subtelności w kompozycjach Bacha.

Nie muszę dodawać, że całe przedstawienie okraszone jest kompozycjami obu autorów.
Panowie (mam na myśli pierwowzory postaci scenicznych) nigdy w życiu się nie spotkali. A szkoda, bo to byłoby ciekawe wydarzenie, jak mawiał Jerzy Trela występujący w roli służącego. Doprawdy dwaj naprawdę wielcy kompozytorzy końca baroku, którzy wywarli (nie przeceniając) ogromny wpływ na muzykę, również nam współczesną. Jeżeli ktoś nie przepada za studiowaniem biografii sławnych mistrzów, to „Kolacja na cztery ręce” jest dobrym (chociaż pobieżnym) przeglądem dorobku kompozytorów oraz problemów z jakimi spotykali się w swoim życiu.
Proponuje posłuchać i zobaczyć (uwaga: przy braku ochoty należy podarować sobie patrzenie) dwóch utworów. Przed Państwem Toccata i Fuga D-moll J.S.Bacha i Messiah - Hallelujah F.Haendela



Na deser tylko zaproponuję Arię z Wariacji Goldbergowskich J.S.Bacha w dwóch aranżacjach na klawesyn (dzisiaj trąci myszką, ale kiedyś to było coś:) i fortepian. Wariacje zostały napisane dla hrabiego Hermana Karla von Keyserlinga . Złośliwi twierdzą, że w związku z bezsennymi nocami hrabiego. Ale za to klepiący biedę Bach nieźle na nich zarobił.

Goldberg Variation: Aria - Pieter Jan Belder


Goldberg Variation: Aria - Glenn Gould



PS. Czy początek Arii nie przypomina wam pewnego utworu ABBY? A może to ja już wszędzie słyszę klasykę. Pewnie da się to wyleczyć ale muszę zmienić lekarza :)