poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Woda i Wino - suplement

Sobotni wieczór. Turek. Miejscowość położona koło Koła. A w Turku koncert Anny Marii Staśkiewicz i Łukasza Kuropaczewskiego. Ale zanim dotrę do samego koncert pokręcę się trochę po Kole.

K-Dron
Czy ktoś wie, co to jest K-Dron? Jeżeli dodam, że jest to odkryta w 1985 roku bryła geometryczna, to zapewne też niewiele wyjaśnię. W ogromnym skrócie i uproszczeniu K-Dron jest kwadratem zamkniętym w sześcianie. Ale wszystkich zainteresowanych odsyłam do bibliotek matematycznych i stron internetowych. Napomknę tylko, że odkrywcą tego jedenastościanu jest Janusz Kapusta. Architekt, filozof, grafik oraz twórca scenografii do opery "Carmen" G.Bizeta w Teatrze Wielkim w Warszawie. Ponieważ J.Kapusta urodził się w powiecie kolskim, to właśnie tam społeczność postanowiła upamiętnić jego odkrycie i zbudowała pomnik bryle.
Tym których takie chocki klocki nie interesują Koło proponuje uzyskanie 100 dni odpustu poprzez ucałowanie mosiężnego krzyża umieszczonego w Kościele Podwyższenia Krzyża Świętego i odmówienie Ojcze Nasz. 
Ja zdobyłem tych dni 200 ponieważ nieopodal (ok. 20m) wymienionego kościoła farnego znajduje się klasztor oo. Bernardynów z kościołem pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny. W tym to kościele również znajduje się takowy krzyż do całowania, a dzięki uprzejmości papieża Leona XIII nabywa się 100 dni odpustu. (Jeżeli ktoś sobie życzy, to mogę ze 40 dni oddać). W obu kościołach Krzyże noszą wyraźne ślady ucałowań.

Turski kościół Najświętszego Serca Jezusa również nie jest pozbawiony uroku. Znajdują się w nim bowiem polichromie Józefa Mehoffera. Jeżeli ktoś chciałby poczuć odrobinę atmosfery Młodej Polski w sakralnej konwencji, to nie trzeba wybierać się aż do Krakowa. Do Turku wystarczy.
Aqua e Vinho
Siedziałem skromnie pod tymi mehofferowskimi polichromiami (gwoli ścisłości pod rusztowaniami ustawionymi przez konserwatorów) i słuchałem jak duet Staśkiewicz, Kuropaczewski oczarowuje zebranych słuchaczy. Znalazły się nie tylko utwory z płyty "Aqua e vinho" ale także kompozycje J.S.Bacha czy A.Piazzolli. Wykonanie wszystkich utworów z płyty z powodu ograniczonego składu zespołu nie było możliwe. Ale te miałem okazje wysłuchać w Auli UAM tydzień wcześniej, dlatego żal nie był duży. 
Jednym z popisowych kawałków Ł.Kuropaczewskiego jest "Asturias" Issaca Albeniza. I okazuje się, że gość potrafi zagrać nie tylko ten kawałek z pełna brawurą. Przedstawił także "Romans hiszpański" anonimowego kompozytora, który został wykorzystany we francuski filmie z 1952 roku "Zakazane zabawy". Niestety nie udało mi się znaleźć takiej aranżacji (a naprawdę bardzo się starałem) tego utworu jaką zaproponował Kuropaczewski, dlatego proponuję posłuchać wspomnianego  I.Albeniza w jego wykonaniu.



Jeżeli ktoś słyszał sapanie w nagraniu utworu, to pragnę dodać, że na żywca Kuropaczewski też sapie. Słyszałem ten utwór dwa razy i za każdym razem dyszenie Kuropaczewskiego jest bardzo wyraźne. (Nota bene I.Albeniz jest autorem "Granady", której Jose Carreras nie wykonał na Motoarenie - a podobno miał :))

Ale dość już o Kuropaczewskim. Nie tylko on zachwycał dźwiękiem. A.M.Staśkiewicz z zapałem pełnym wdzięku zaprezentowała Sonatę nr 1 G-moll (BWV 1001). Fuga zahipnotyzowała kościelną gawiedź, że nikt nawet nie jęknął. U mnie Fuga w wykonaniu rosyjskiego skrzypka Marka Lubotsky'ego




Apel do wszystkich, a zwłaszcza pań. Jeżeli wybieracie się na koncert, który odbywa się w gotyckich czy neogotyckich kościelnym murach, to ubierajcie buty z miękką podeszwą. Albo jeszcze lepiej w trakcie koncertu nie ruszajcie się. Drażniącym jest wysłuchiwanie stukania fleków o posadzkę zwielokrotnionego echem. Przeszkadza to muzykom i co najważniejsze MNIE :) Dojdzie do tego, że zacznę zwracać uwagę!!!
Pomimo tych perkusyjnych "dodatków", artyści po koncercie chętnie rozdawali autografy na płytach. I moja  dzięki ich uprzejmości została obautografowana :)

sobota, 28 sierpnia 2010

Światło vs muzyka planet

Druga edycja Międzynarodowego Festiwalu Światła Skyway'10 w Toruniu tym razem zgromadziła instalacje zainspirowane Układem Słonecznym. Pozytywnym elementem jest to, że akcja Festiwalu nie ogranicza się tylko do obszaru Starówki, ale powoli rozkwita również w innych częściach miasta.

Performance ma to do siebie, że aby się dobrze w nim poczuć, to odbiorca musi uchwycić metafizyczny kontakt z danym dziełem. A Skyway na performance się opiera. Prawdziwym sukcesem każdego artysty jest dopiero to, gdy dana instalacja przedostanie się pod strzechę.
Przyznaję, że niektóre propozycje Festiwalu A.D.2009 były inspirujące i z pewnością wiele detali mogło nam umilić domowe pielesze.
Tym razem takich propozycji było moim zdaniem mniej. Chociaż jedna z instalacji znajdzie u mnie zastosowanie podczas organizacji tegorocznego sylwestra. :))))
A poza tym Festiwal był taki sobie. Nie wydaje mi się, aby dobrym pomysłem było skupianie się na projekcji obrazu na fasadach budynków i murach. Światło przecież można wyeksponować nie tylko w taki sposób. A po moim prawie 1,5 godzinnym marszu od planety do planety, odniosłem wrażenie schematyczności wypowiedzi.
Innymi słowy - na kolana rzucony nie zostałem.
Chociaż jest światełko w tunelu. Tym razem zaproponowano akcję "Włącz się". Pozawalała ona mieszkańcom miasta na przedstawienie własnych instalacji. Jeżeli ta propozycja zostanie utrzymana, to kto wie czy w przyszłym roku i na mojej ulicy nie pojawi się jakiś, świetny element  świetlny :) Kilka pomysłów mam :) Wszystko zależy o tematu i mojejgo samozaparcia.
Z przyczyn ode mnie zależnych nie mogłem uczestniczyć w sobotni wieczór w  Fireshow, które było zapowiadane jako teatr ognia i brazylijskich rytmów. Dlatego jeżeli ktoś był, to poproszę o krótką wypowiedź.

W tym roku temat, Układu Słonecznego bardzo przypominał Suitę symfoniczną "Planety" angielskiego kompozytora Gustawa Holsta (prywatnie człowieka przesiąkniętego hinduskim mistycyzmem i spirytualizmem).
Suita specjalnie popularna w Polsce, to może nie jest ,ale jeżeli chodzi o muzykę i swego rodzaju brodzenie w dźwięku, to moim skromnym zdaniem kompozycja Holsta się świetnie do tego nadaje.
Ktoś nawet zasugerował, że każda z instalacji przygotowana przez artystów mogłaby być zilustrowana muzycznie fragmentami wymienionej suity.
Ja tak daleko się w swoich sugestiach nie posuwam. Pomimo, że Holst (w obszarze muzyki klasycznej) należy do kompozytorów współczesnych, to twórczość muzyka i twórczość artystów Festiwalu dzielą lata świetlne.
Aby nie było tak sucho proponuję posłuchać fragmentu Suity op 32 Gustava Holsta (dawniej von) "Jupiter. The bringer of jollity"


Dla osób lubujących się we francuskich komediach podpowiem, że fragment ten został wykorzystany m.in. w filmie "Kobieta na Marsie, mężczyzna na Wenus" w reżyserii Pascal Pouzadux.

Od siebie dodam jeszcze jeden fragment suity gratis:). "Mercury. The winged messenger"


Jeżeli, ktoś będzie miał skojarzenia ze Strawińskim, to dodam, że ja też mam takowe.

ps. G.Holst zawarł w swojej sucie muzyczną interpretacje 7 planet (Ziemia wypadła z orbity zainteresowań kompozytora). W 1930 roku odkryto Plutona i nazwano go 9 planetą Układu Słonecznego. Jednak Holst nie chciał dokomponować ostatniego fragmentu do ukończonej już uprzednio suity. Zrobił to dopiero 2000 roku Collin Matthews. Dowcip polega na tym, że w 2006 roku Międzynarodowa Unia Astronomiczna stwierdziła, że Pluton nie "trzyma się" standardów planety i wyrzuciła ten obiekt z katalogu planet systemu słonecznego. W ten oto sposób, wyszło na nie żyjącego już od wielu lat G.Holsta, no i suita grana jest po staremu :)

niedziela, 22 sierpnia 2010

Woda i Wino

"U mnie czy u ciebie" - nie jest to bynajmniej propozycja "skonsumowania" szybkiej znajomości, ale nazwa kawiarni/restauracji w Poznaniu. Bezpretensjonalność podziałała na moją wyobraźnię. Chociaż mogę co najwyżej domyślać się, że restauracja stanowi jeden z elementów tak popularnych dzisiaj szybkich randek. Mój osąd jest niczym nieusprawiedliwiony, gdyż spożywałem grillowanego kruczka zasiadając vis a vis, rzeczonej restauracji.Ale przecież nie znalazłem się w sobotnie południe w Poznaniu, aby poprzyglądać się restauracyjnym szyldom.
Aula UAM
Skusił mnie koncert w Auli Uniwersytetu Adama Mickiewicza, który odbywał się w ramach Polskiej Akademii Gitary. Tym razem na podium Auli wystąpili Agata Szymczewska i Łukasz Kuropaczewski z gośćmi. Koncert rozpoczął się z parominutowym opóźnieniem, gdyż media zatrzymały przed kamerami tych młodych utalentowanych (nie ma przesady w tym słowie) artystów.
Koncert wart był nie tylko tej parominutowej zwłoki, ale również zakupienia płyty "Aqua e Vinho". Jeżeli ktoś lubi (a może nawet kocha) dźwięk gitary w towarzystwie instrumentów smyczkowych.To ta płyta nie rozczaruje. Utwory na płycie zostały tak dobrane, że nie sposób się nudzić. Teoretycznie koncert Antonio Vivaldiego d-dur na gitarę i smyczki, mógł się wielu osobom obić o uszy. Ale Luigi Boccherini nie jest już tak popularny.

Kiedyś powiedziałem, że przeważnie każdy koncert ma jakiś dowcip :)
Tym razem, żartu nie było. No może poza jedna sytuacją.
Ł.Kuropaczewski w duecie z A.Szymczewską rozpoczęli koncert utworem Egberto Gismontiego "Aqua e Vinho" (ten z tytułu płyty). Bardzo ładny, sentymentalny, pełen liryzm, do puszczania w lokalu o randkowej sławie (Hmmm a jeszcze lepiej po dramatycznym rozstaniu.). Po 20 minutowej przerwie  Kuropaczewski ponownie zaproponował ten sam utwór słowami - Chciałbym, aby Państwo go zapamiętali.
Zabrzmiało jak delikatna groźba (mnie rozbawiło skojarzenie z sytuacją, kiedy gospodyni podejmując gości obiadem ponownie podaje zupę. Niczym nie skrępowana tłumaczy swoje zachowanie utrwaleniem dania w pamięci).
Słuchając się artysty proponuje posłuchać tego utworu.



Wszystkie spotkania gitarowe (łącznie z biciem rekordu Guinessa w grze na gitarze na poznańskim rynku) opatrzone są godłem Europejskiej Stolicy Kultury 2016, do którego to miana Poznań pretenduje.
I ja jestem za. Bo jak mówiłem - jestem generalnie ZA. A Poznań powinien być szczególnie moim ZA obdarzony, gdyż podoba mi się to, że parkowanie w SOBOTĘ jest bezpłatne. Taka zasada powinna obowiązywać wszędzie. A zwłaszcza w Toruniu.
Jeszcze jedno ZA za zaopatrzenie w sklepach muzycznych. Przeważnie w księgarniach jest może jedna półka z kilkoma pozycjami o muzycznej treści. A w Poznaniu tak nie jest. Tam mam kilka regałów z literaturą muzyczną. Powiem jeszcze, że czyniąc zakup, kupiłem książki, których na próżno szukać w księgarniach wysyłkowych. Na początku myślałem, że jest to związane z tym, że funkcjonuje w stolicy Wielkopolski Akademia Muzyczna. Ale gdy pomyślę, że Bydgoszczy funkcjonuje podobna, to ten argument traci na znaczeniu.

Projekt muzyczny "Aqua e Vinho" ma też toruński akcent. W jego przygotowaniu wzięła udział skrzypaczka Anna Maria Staśkiewicz. Ale o niej kilka słów skreślę w przyszłym tygodniu.
O koncercie mógłbym jeszcze pisać i pisać (o zaginionych pulpitach na nuty, przystojnym wiolonczeliście, chudej skrzypaczce, pani robiącej zdjęcia w trakcie koncertu, itd.). Ale jeżeli chodzi o wrażenie, to poza narzuconą przez Łukasza "Zupą" :), utkwiło mi w pamięci brawurowe wykonanie "Fandango" L.Boccheriniego (Kwintet Gitarowy nr 4 D-dur). Publice chyba też się podobało, ponieważ zmusiła zespół do bisu właśnie tej części koncertu.
To posłuchajmy.



Osobiście polecam całą płytę. Od początku do końca.  Fragmenty, które wybrałem są tylko na zachętę.

ps. Publika ma to do siebie, że często potrafi zadziwić. A ja siedząc na tych niewygodnych krzesłach jak ten szpicel podsłuchiwałem rozmowy.
Rodzinka obok. Wszystko w bardzo poważnej tonacji (fragment rozmowy)
Chłopak: Nie oglądałem teleturnieju. Jeździłem na desce.
Kobieta (chyba stryjenka): Szkoda.
Mężczyzna (mąż stryjenki): A "Familiada", to bardzo kulturotwórczy teleturniej.
Chłopak zamilkł.
Ja  zamknąłem oczy, coby nie było widać, że niemo rżą ze śmiechu.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Historia Polski po Bagińsku

Mógłbym powiedzieć Tomasz Bagiński - i wszystko jasne.
Ale należą się wszystkim słowa wyjaśnienia.
Bagiński jest już klasą samą w sobie. Jego animacje są rozpoznawane nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Teraz doszedł kolejny element światowej sławy Bagińskiego, dzięki Animowanej Historii Polski, która była przedstawiona na wystawie EXPO 2010 w Szanghaju.
Podobno dwie rzeczy przyciągały tłumy Azjatów do polskiego budynku. Wycinankowa konstrukcja budynku i właśnie film animowany, który został wyprodukowany na zlecenie Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości.
W niecałe 9 minut przedstawiono 1000 lat historii Polski.
Myślę sobie. Skoro taki Chińczyk ma zapoznać się z wybranymi faktami z historii kraju między Bugiem a Odrą, to ja nie będę miał problemu z ich identyfikacją.
I tutaj sam siebie zaskoczyłem. Przyznaję się bez bicia, konfrontacja z wiedzą przedstawioną w filmie nie wypadła dla mnie najlepiej. Wielu wydarzeń z historii po prostu nie pamiętałem (a teoretycznie z historii to taki kiepski nie byłem).
Ciekawe czy inni mają ten sam problem, czy też tylko ja powinienem jeszcze raz zajrzeć do zeszytów z historii.
Proszę. Oto materiał do testu.


Muzykę do filmu skomponowali Krzysztof Wierzynkiewicz i Adam Skorupa. W motyw muzyczny została wpleciona Etiuda c-mol op.10 F. Chopina. U mnie w pełnej wersji w wykonaniu Janusza Olejniczaka.


Chopin napisał ją we Wiedniu na wieść o wybuchu Powstania Listopadowego. Nawet miał szalony pomysł, aby powrócić do kraju i walczyć ale Tytus Woyciechowski na szczęście mu to wyperswadował. I jak to tradycyjnie bywa Chopin miotał się z depresją przez jakiś czas po Praterze. Co ciekawe utwór zadedykował Franciszkowi Lisztowi.
Hmmm ........... a nie NARODOWI ????

ps. A teraz trochę z innej beczki. Adam Skorupa skomponował "Kołysankę dla Kuby". Kołysanka jak twierdzi działała dokładnie odwrotnie, kołysała dziecko ale nie usypiała. Poza tym, miło byłoby usłyszeć niektóre utwory Skorupki w wersji symfonicznej. Lecz jeżeli ktoś chce posłuchać innych utworów kompozytora to zapraszam na jego stronę.Strona domowa kompozytora
I obiecana kołysanka. Dobranoc :)

niedziela, 15 sierpnia 2010

Koncert pod burzową chmurą

Czasami muzyka to mieszanka poświecenia z zagrożeniem.
Albo inaczej.
Czy byliście kiedykolwiek na koncercie muzyki klasycznej, w trakcie którego ze swego rodzaju grozą czekacie, co się wydarzy? :)

Słoneczna sobota. Duszna.
Małe miasteczko nad brzegiem Wisły. Nieszawa.
Nawet nie wiedziałem, że tak urokliwe miasteczko kryje się niedaleko Torunia.
Z pewnością mieszkańcy Nieszawy, długo jeszcze będą pracować na należne im miejsce. Zwłaszcza, że sąsiad Ciechocinek, od dawna przyćmił swoją kurortową sławą starszego sąsiada.

Ale wróćmy do naszego miasteczka, gdzie kurne chaty doskonale korespondują ze swojskim zapachem. Już teraz z góry przepraszam wszystkich Nieszawian. Takie jest moje pierwsze wrażenie. Jednak widzę, że czasy zaczęły się zmieniać i miasteczko powoli odzyskuje swój czar. Naprawdę dziwię się, że mieszkańcy Torunia i Włocławka masowo nie wykupują parcel w tym mieście. Taki spokój :)

Na promie przycumowanym do chyba Nabrzeża Piłsudskiego, rozlokowała się Orkiestra Filharmonii Pomorskiej. Na szczęście prom posiada ładowności 16t, a Capella Bydgostiensis nie jest najbardziej rozbudowana :) Miałem okazję jej posłuchać w trakcie koncertu muzyki Piazzolli.
Tym razem do zestawu instrumentów dostawiono fortepian - bo pewnie się domyślacie, że w Roku Chopinowskim, nie może zabraknąć utworu tego kompozytora.
Atmosfera nad brzegiem rzeki piknikowa. Krzesełek dla wszystkich nie starczyło, dlatego każdy siadał na czy miał. Sam przyniosłem sobie kocyk, który dyżuruje w bagażniku samochodu. Co tam klasyka, liczy się dobra zabawa. Gdzieś pies zaszczeka, tu sobie ktoś popłynie łódeczką,  a tam dzieci rzucają kamienie do wody (nawet muzyka im w tym nie przeszkadzała).
Za pulpitem dyrygenckim spolonizowany Brazylijczyk Jose Maria Florencio, a przy klawiaturze fortepianu Paweł Kowalski. Ciekawe czy Paweł wiedział, gdzie  rzuci go los, aby pograł :)
Wszystko wyglądało uroczo prosto. Szkoda, że koncert na promie jest tylko raz w roku (dlaczego ja tam wcześniej nie trafiłem?:)
My tu gadu, gadu, a z prawej strony się chmurzy. Skończono utwór Vivaldiego, zakończono koncert fortepianowy e-moll op.11 F. Chopina....
A te chmury coraz bliżej.
Nawet ptaki przestały fruwać. Cisza przed burzą była prawdziwą ciszą. Nic. Najmniejszego podmuchu powietrza. Mrówki z koca gdzie się pochowały, chociaż jeszcze 10 minut wcześniej śmiało harcowały po żółto brązowym deseniu. 

Ale Orkiestra nie z takimi przeciwnościami losu się zmagała. I zaryzykowała - Fantazję A-dur na tematy polskie. Również F.Chopina.

Wszyscy widzą szybko przesuwający się front atmosferyczny. Ale posłuchajmy, bo za chwilę lunie. :)



Wybrzmiały ostatnie akordy utworu i jak nie zerwie się wiatr. Zaczęło fruwać wszystko. Partytury, parasolki, namioty. Drzewa rozpoczęły zrzucać całe gałęzie, a z nieba spadła ściana wody. Ulice zamieniły się w rwące strumienie.
Natychmiastowa ewakuacja na niewiele się zadał, bo powalone konary odcięły drogę samochodom. Wszystko w świetlnej oprawie błyskawic i muzyce grzmotów. Wiało grozą w przenośni i dosłownie.
Może trochę przerysowałem sytuację. Ale nie ma jak dobra zabawa. Ani mieszkańcy, ani przyjezdni słuchacze nie zapomną tego koncertu. A ja w przyszłym roku zrobię wszystko, aby pojawić się przy promie. Z parasolem :) lub nie...

sobota, 14 sierpnia 2010

Łabędzie na Chwałę Bożą

Muzyka i .... kolejna odsłona.
Zastanawiałem się czy rozpocząć od wiszących ogrodów Semiramidy, czy raczej bez ogródek  powiedzieć, że tym razem zajmę się kastratami.
Ponieważ sprawa jest poważna legendy o Semiramidzie sobie podaruję
i od razu przejdę do książki Danuty Gwizdalanki "Muzyka i płeć". Jeden cały rozdział został poświęcony Farinellemu i jemu podobnym fajnym chłopakom, których głosów nie usłyszymy, bo podobno ich już nie ma od kilku stuleci.
Dla fanów krwawych scen, ze szczegółami opisano metody kastracji, na które zgadzał się papież, gdyż ładne głosy należy utrwalać na Chwałę Bożą. Później inny papież się z tego wycofał, a kolejny w ogóle zakazał. Jakoś papieże nie mogli się zdecydować, czy być za czy przeciw. Jakby nie było, jeżeli ktoś się zgodził na kastrację, to można było ją wykonać, a jak ktoś się nie zgodził, to się go przekonywało.
Generalnie kastraci byli otoczeni wianuszkiem wiernych fanek, niczym dzisiejsze gwiazdy i gwiazdeczki muzyki pop. 
Dla nich specjalnie były pisane opery (np. Juliusz Cezar Haendla, została napisana dla kastrata Sensino)., które były przepustką do wielkiej kariery. Chociaż generalnie chłopcy między 8 a 12 rokiem życia mieli przechlapane.
Barokowa Europa uwielbieniem darzyła teatr, iluzję i maskarady. Tylko w owym czasie mogło się przydarzyć taki podziw dla facetów śpiewających falsetem. Chociaż i dzisiaj kontratenorzy są w cenie i potrafią zadziwić skalą głosu i możliwościami (na szczęście bez chirurgicznej interwencji). Oczywiście nie mają oni takie siły głosu jak kastraci, ale wydarcia nikt im nie ujmie. :)
Proponuje posłuchać gwiazdy rosyjskiej muzyki klasycznej w popowym repertuarze.Witalija Graczewa inaczej Vitasa Il dolce suono z opery "Łucja z Lamermooru" G.Donizetti



Najciekawsze jest to, że kiedy zakazano kastracji chłopców, ich liczba wcale nie spadła. Najczęściej tłumaczono ją pogryzieniem przez dziką świnię lub DZIKIEGO ŁABĘDZIA. Teraz inaczej będę patrzył na te ptaki. Tak jakby straciły u mnie odrobinę sympatii pomimo tego, że historia z masowymi atakami łabędzi jest wymyślona przez rodziców, którzy taką oto specyficzną formę kariery wymyślili dla swoich pociech.
Greta Garbo w roli Królowej Krystyny
Chociaż w XVII i XVIII wieku powszechna była opinia, że "eunuch wart jest więcej niż zużyty galant".
Szwedzka królowa Krystyna potrafiła wstrzymać na dwa tygodnie działania wojenne z Polską, aby kastrat Baldassare Ferri (o swojskim spolszczeniu Balcerek), mógł dotrzeć na półwysep i tam przed Jej Królewską Mością zaśpiewać.
Kiedyś już wspominałem o filmie Gerarda Corbiau "Farinelli: ostatni kastrat". Tam partie wokalne wykonywane przez aktora Stefabo Dionisi stanowiły połączenie dwóch głosów. Sopranistki Ewy Małas Godlewskiej oraz kontratenora Dereka Lee Ragina.
Oto mała próbka tego melanżu Lascia chio pianga z opery "Rinaldo" G.F.Haendla



Generalnie Panowie bez - co tutaj dużo ukrywać - jaj, posiadali jedną wadę mogli mieć problem z wymową głoski "r" w wyniku odmiennie ukształtowanej krtani.
Hmmm znam kilka osób, które mają taki problem. Ale one są ...
A poza tym w Toruniu swego czasu przetrzebiono trochę populacje łabędzi. Może zrobiono to za późno. :)

ps. w Książce jest wiele innych ciekawych wręcz nieprawdopodobnych historii.

niedziela, 8 sierpnia 2010

Nieporozumienie z 3 D

Piotr Wierzbicki napisał kiedyś „Nie grywano Bacha po jego śmierci, bo to były po prostu czasy, w której słuchało się tylko muzyki współczesnej, w których uchodziło tylko za naturalne i oczywiste, że nie po to powstaje muzyka nowa, aby słuchać starej, w których nawet nikomu do głowy nie przychodziło, aby wracać do tego co już było”. Gdyby zawsze hołdowano tej zasadzie nie poznalibyśmy Bacha, Mozarta, Vivaldiego.. Gdybyśmy hołdowali tylko klasykom, nie poznalibyśmy rocka, jazzu, reggae... ani hip-hopu, crampingu, electrodance. Dlatego czasami warto popatrzeć na to co potrafią współcześni. 
Z tym, że hmmm...

"Step Up 3 D". Tradycyjnie fabuła płaska jak stół. On młody człowiek, który wiedzie życie Piotrusia Pana, gdzieś w nowojorskim  budynku odziedziczonym po rodzicach. Ona jest siostrą  najgorszego wroga, która zostaje wysłana  przez brata z misją destabilizacyjną do „Krypty Piratów”. Niestety zakochuje się w ich w kapitanie.
Tyle jeżeli chodzi o fabułę. Całe zdarzenie opowiedziane jest z perspektywy młodego człowieka, który rozdarty pomiędzy tańcem a studiami inżynierskim zmaga się jeszcze z kłopotami sercowymi dorastającego nastolatka. Jeżeli ktoś chciałby doszukać się głębi postaci, poznać ich psychikę, skomplikowane relacje itd. to sumiennie ostrzegam, że w tym filmie się tego nie uświadczy. Ponieważ całe  sedno ukryte jest w brawurowych układach choreograficznych młodych tancerzy.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie 3D. Mogę powiedzieć, że to co miało stanowić doskonała zabawę dla oka dzięki niesamowitej cyrkowej sprawności fizycznej młodych ludzi, stało się stroboskopowym obrazem tańczących postaci.
Być może dla stałych bywalców filmów zrealizowanych w formacie 3D, drgające postaci są do przyjęcia. Jednak dla tych, którzy pojawiają się na tego typu filmach od czasu do czasu, ta dysfunkcja obrazu staje się nie do zniesienia. Tam gdzie, króluje dynamika, energia, siła, w filmie jest to zmienione na skokowe zatrzymanie ruchu w kadrze. Oczywiście znajdują się w filmie elementy szczególnie  przygotowane z myślą o trójwymiarowym obrazie. Szkoda tylko, że są one bez sensu. Może fruwające kropelki czegoś tam byłyby doskonałym ujęciem w filmie fantazy, ale tutaj pasują jak pięść do oka.
Przyznam się, że podglądałem trochę film spoza okularów. Rozmazany obraz nie za bardzo pozwala na długie przyglądanie się poszczególnym scenom, ale zauważyłem, że w tym przypadku drganie kadru przy saltach, piruetach, wykopach itd. nie występuje.
Dlatego drodzy moi. Jeżeli ktoś chce podziwiać bogatą barokową choreografie poszczególnych tańców współczesnych, to proponuję zobaczyć je w klasycznej formie obrazu. Nie bawić się w odciski na nosie od trójwymiarowych okularów, gdyż ze dwa (dosłownie) momenty warte są zobaczenia w 3D. Do pozostałych ujęć 2D wystarczy. 
Klasyki w tym wszystkim  nie ma, ale już taki ze mnie klasyk.

piątek, 6 sierpnia 2010

Forever Bach cz.1

Pewien londyński kardiochirurg zachęcał każdego pacjenta do słuchania przed operacja utworów Bacha w wykonaniu Goulda.

Nie wiem czy była to tylko troska o zdrowie pacjentów, czy też uświadomienie poniektórym, że nic gorszego nie może ich już spotkać.
Gdyby pacjenci wiedzieli (może niektórzy wiedzieli) jakim ekscentrykiem, a dokładnie mówiąc świrem, był kanadyjski pianista Glenn Gould, nie powierzaliby być może tak ochoczo swojego życia chirurgowi.

Mówienie o G.Gouldzi, że był ekscentrykiem, to skandaliczne niedowartościowanie tego artysty. Ponieważ jego neurotyczna osobowość była esencją połączenia dziwactw znanego z serialu detektywa Monka i  Melwina Udalla z „Lepiej być nie może”. Problem w tym, że Golud był postacią jak najbardziej prawdziwą. Poza tym bezgranicznie zakochaną się w fortepianie koncertowym CD 318. O fanaberiach tego pianisty krążyły plotki i legendy, i niestety większość z nich okazała się prawdą. Doskonale opisała je Katie Hafner w książce „Romanca na trzy nogi”. Ten utalentowany hipochondryk zmarł w wieku 50 lat  w wyniku udaru mózgu. Nikt wcześniej ani później nie hołubił tak bardzo jak on kompozycji Jana Sebastiana Bacha. Nawet wymieniony fortepian ulegał tylu rozmaitym modernizacjom, aby jego dźwięk jak najbardziej przypominał klawesyn. Bach  nawet nie przypuszczał, że to ten instrument przyczyni się do renesansu jego twórczości. Glenn Gould tak długo wiercił dziurę w brzuchu stroicielom, technikom, a zwłaszcza Firmie Stainway and Sons, że przygotowali mu instrument marzeń.
Po, jak się okazało śmiertelnym, wypadku fortepianu (spadł z rampy w trakcie transportu i pękł) Gould był załamany. Praktycznie przestał grać. Chociaż jeszcze przez wiele lat po tym incydencie pianista walczył o to , aby jego instrument na nowo ożył.

Jeżeli ktoś chciałby zapoznać się z biografią Glenna Goulda, przez pryzmat jego ulubionego fortepianu, to wymieniona książka będzie  doskonałą lekturą.

A jeżeli, ktoś chciałby zapoznać się z samym Gouldem, to proponuję zobaczyć fragment filmu z zarejestrowaną Partitą nr 4 Jana Sebastiana Bacha (BWV 828). Można przeprowadzić konkurs, wymień 10 dziwacznych zachowań pianisty.


Dla miłośników klawesynu, ta sama Partita nr 4 w wykonaniu Petera Jana Beldera




ps. gwoli ścisłości nie tylko G.Gould miewał odskoki od normy. W książce opisani są m.in. tacy mistrzowie klawiatury jak Horoviz, czy Rubinstein. Panowie potrafili zaskoczyć niekonwencjonalnością. :)

niedziela, 1 sierpnia 2010

Kto ukradł zakończenie?


Było tak.
Do Torunia przybył wielki tenor Jose Carreras. W tym wypadku słowo "wielki" nie jest przesadą. To co pokazał artysta, naprawdę zasługuje na najwyższy podziw.
Chłop ma płuca jak miechy i na dodatek w jego wieku wśpiewuje takie tony, że wszyscy młodzi tenorzy mogliby zazdrościć. Taki głos mury kruszy.
Mogę powiedzieć, że koncert Carrerasa na Motoarenie nie był ściemą.
Nawet towarzysząca artyście Justyna Steczkowska niczego nie zepsuła. Może dlatego, że miała jeden mały kawałek do zaśpiewana w duecie.
Zaśpiewała, ukłoniła się kilka razy i poszła sobie.
Jednak ucztą dla ucha były duety Carrerasa z Nataliy'ą Kovalov'ą. Sopranistka nawet występując solo potrafiła przykuć uwagę słuchacza do prezentowanej arii.

Poza tym obiekt Motoareny, świetnie się spisał.
Nagłośnienie BAJKA!!! Słychać było każdy dźwięk instrumentu (i ten malutki trójkącik też). Gdyby tak było na wszystkich salach, w których odbywają się koncert muzyki klasycznej. :) Często jest tak, że słyszy się raczej zmiksowaną zupę muzyczną.
A tutaj koncert na otwartej przestrzeni, pod dachem bezchmurnego, rozgwieżdżonego nieba. Pełen romantyzm na 10 tysięcy słuchacz.
Rozdane peleryny przeciwdeszczowe się nie przydały. Można było się skupić tylko na muzyce płynącej ze sceny.

J.Carreras wykonał Etiudę E-dur Fryderyka Chopina zwaną "Tristesse" (po polsku "Żal"). Coś naprawdę niezwykłego. Na fortepianie śpiewakowi akompaniował Piotr Szychowski. A nad całością brzmienia orkiestry czuwał David Gimenez (z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że to najbardziej zapracowana osoba podczas przedstawienia. Namachał się ten chłop batutą, przez te dwie i pół godziny, jak nikt inny). 
Utwór znalazłem, tylko w wykonaniu Tino Rossiego z 1939 roku. Jak znajdę w interpretacji Carrerasa, to podmienię.



Nie ma co koncert był udany... Hmmmm...
No własnie i tutaj docieramy do tematu posta.
Każdy ze słuchaczy na swoim krzesełku znalazł oprócz wspomnianej wyżej peleryny, również zimny ogień. Zapowiadający poprosili obecnych na Motoarenie, aby zostały one zapalone w trakcie trwania piosenki "Amigos para Siempre" (pierwotnie utwór wykonany z Sarah Brightmann w trakcie Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie). Komunikat powtórzony był kilkakrotnie, dlatego karna publiczność nawet nie myślała o tym, by bawić się zapałkami wcześniej. Zapowiedziano także  inny sztandarowy utwór tenora "Granada".
Wszyscy rozklaskani czekają na wymienione utwory. Czuć że finał jest blisko, gdyż duet tenora z ukraińską sopranistką "Brindisi" z Trawiaty G.Verdiego właśnie się wybrzmiał (super duet).
A tu jak nie STRZELĄ sztuczne ognie. 
Barwne światła rozświetliły noc nad koroną Motoareny. Trwało to kilka minut i po wszystkim... (ale tak wszystkim, wszystkim). 
Ludzie czekają. Co począć z tym ogniem, który trzymają w dłoni?
A tu KONIEC.
Słuchacze zdezorientowani, co więcej Toruńska Orkiestra Symfoniczna również. Nie wiadomo zostać czy wychodzić. Totalna konsternacja.
Kobieta obok mnie, trzyma ten zimny ogień i pyta czy może go zapalić, czy raczej zabrać ze sobą.
Ale światła na Stadionie zostały włączone i to był jednoznaczny znak, że czas opuścić ten przybytek.
Powiem, że końcówka koncertu, totalna klęska. Nikt nawet nie pofatygował się, aby powiedzieć, że dziękują za przybycie słuchaczom (patrząc na rejestracje zaparkowanych samochodów) z całej Polski.
Dosłownie jakby ktoś koncert szpadlem uciął.
Cóż... Taki mamy "Wszechświat Kultury" na jaki stać Toruń. 
Końca nie widać, końca nie widać, nie widać. - można by zażartować.
EUROPEJSKA STOLICA KULTURY 2016. Mój Boże!!! Długa droga przed nami.
Zabrałem ten zimny ogień i odpalę go sobie w domu od świeczki słuchając utworu którego się nie doczekałem na koncercie.


Dla Państwa i dla mnie
"Amigos para siempre" - Jose Carreras i Sara Brightmann



ps. Kupiłem kilka carrerasowatych gadżetów (o dziwo nigdzie nie mogłem znaleźć płyt, kolejna rzecz, która mnie zaskoczyła). Musiałem zadowolić się koszulką, smyczą i quasi programem (Brakowało w nim wykonywanych utworów. Ale papier pierwsza klasa - do wglądu dla zainteresowanych).