Ewenement. Jeżeli ty na "Jeziorze Łabędzim" P.Czajkowskiego uroniłaś łzę, to na "Madame Butterfly" Giacomo Pucciniego płakałabyś jak bóbr.
Nie będę się wypowiadał na temat libretta. Zapewne większość osób je zna. Opera Pucciniego jest tak popularna, że nawet totalnie ignorujący wszelkie arie, coś niecoś o niej słyszeli. I tak między nami, to wystarczy (na tym poziomie). Widziałem trzy wykonania tego utworu (w tym jedno w Operze Nova) i każde było mniej lub bardziej interesujące. Ale dopiero w Operze Krakowskiej słyszałem jak ludzie pociągali nosem.
Przyznam się, że i mnie łza się w oku zakręciła i popłynęła. Chociaż starałem się zachować kamienną twarz i nie pokazywać emocji, zwłaszcza, że znam zakończenie. Aleeee... no nie dało się. Gdy słyszysz, jak inni płaczą, to nawet największa siła woli staje się bezsilna.
Były też elementy humorystyczne. Mnie już tradycyjnie bawi moment kiedy Cio Cio San śpiewa, że ma 15 lat i jest już stara. Aleksandra Chacińska (odtwórczyni głównej roli), jakby na nią nie patrzeć, nie wygląda na 15-latkę. G.Puccini swego czasu zebrał, za to gromy. Nota bene premiera opery okazała się wielką klapą. Do tego stopnia była to katastrofa, że ówczesna Cio Cio San (Rosina Storcio) wspomina, iż z pierwszy rzędów czuła wrogie milczenie. Kiedy kurtyna opadła nikt z występujących nie wyszedł aby się ukłonić wyczuwając niechęć publiczności. No to tyle tytułem wspomnień.
Sobotnie przedstawienie, nie musiało mieć tych obaw, chociaż zaważyłem dużą powściągliwość publiki w okazywaniu aplauzu (w Bydgoszczy byłaby owacja na stojąco, a tutaj... cóż może wszyscy byli za bardzo spłakani).
I teraz osoba, a raczej osóbka, która podbiła serca słuchaczy (chociaż nie wyśpiewała najmniejszej nutki). To syn Madame Butterfly. Pomimo, że nie wyglądał na trzylatka (zgodnie z treścią utworu) swoim zachowaniem na scenie zyskał najwięcej sympatii. Młodym "aktorem" był Oliwier Zając i nie ma wątpliwości, że był głównym wyciskaczem łez.
Jaka jest recepta na sukces opery? Dobra muzyka i dziecko, które ma zostać zabrane matce. Wiadomo, że Pinkerton, to świnia i jego łzy na końcu mnie nie przekonują. Pałam oburzeniem i nie gadam z nim :)
Ach jeszcze muszę dodać ze dwa zdania na temat kostiumów, które zaprojektowała Maria Balcerek. Na fatałaszkach, to może ja się i nie znam, ale wydaje mi się, że nie powstydziłaby się ich żaden pokaz pret a porter. Pani Balcerek opracowywała scenografię i kostiumy dla największych scen operowo teatralnych w Polsce oraz zajmuje się plastyką filmu animowanego. Opera nie oszczędzała i kilometry materiału fruwały po scenie.
Ok. To tyle na temat samego wykonania, bo i tak nie opowiem, tego co opowiedzieć się nie da.
Ale za to jeszcze chwilka na temat tego, co działo się dookoła spektaklu.
Gmach Opery Krakowskiej został oddany na potrzeby melomanów w 2008 roku. Czyli można powiedzieć, że jest prawie spod igły. Utrzymany w bordowo zielonej tonacji budynek, zachwyca nie tylko funkcjonalnością, ale i wykończeniem. Proponuję, odwiedzić toalety. :)
Może nie przystoi omawiać tutaj miejsca, gdzie król chadzał piechotą, ale przyznam, że byłem bardzo zaskoczonym. Wszytko w mlecznym szkle, białej ceramice i metalicznych wykończeniach. Pełna klasa w klasyce.
I jeszcze foyer. Zasadą wprowadzoną w Operze jest, aby widz wrażenia jakie odniósł oglądając spektakl, mógł rozważać w trakcie przerwy. Wystrój, foyer nawiązuje do scenografii i samej tematyki przedstawienia. Czerwono biała aranżacja sceny miała swoje odzwierciedlenie w czerwonych kanapach i transparentnych fotelach, na których zasiadali spożywcze kawy podczas antraktu. Subtelne przepierzenia pomiędzy stolikami sprawiały wrażenie intymności i ekskluzywności małych orientalnych lokali. Żałowałem, że aparat fotograficzny zostawiłem w samochodzie, a ten w komórce szczytem techniki nie jest. Ale małą próbkę wystroju zamieszczam.
Najlepiej jak się szanowny czytelniku sam wybierzesz i przekonasz na własne oczy (Ewenement, jak nie byłaś, to proponuje tam wpaść na chwilę:). Dla takiej miłośniczki designu, to ciekawe miejsce:)). Przynajmniej raz warto.
Dla odrobinę bardziej zainteresowanych proponuje posłuchać arii Madame Butterfly Un bel di, vedremo w wykonaniu Marii Callas.
ps. Aby obraz nie był za bardzo idealny, to powiem, że katering w Operze jest kiepski. Warto wypić tylko kawę :( ale czy ja tam idę się najeść :)
Cóż, Twój opis pozwala sądzić, że rzeczywiście łzę uroniłabym niejedną :-) Szkoda, że to aż w Krakowie... Chociaż kto wie, może uda się wybrać ;-)
OdpowiedzUsuńCo do designu - transparentne fotele, o których napisałeś (i które uchwycił niezawodny komórkowy obiektyw ;-) to zdaje się Victoria Ghost - bardzo modne i adekwatnie drogie ;-) dzieła Philippe Starcka (to ten pan od legendarnej wyciskarki cytrusów :-). Linia Ghost - przezroczysta jak duszki :-) - obejmuje trzy modele krzeseł, a wszystkie stanowią wariacje na temat tradycji projektowania. Mnie najbardziej podoba się chyba Louis Ghost - nowe wcielenie foteli "ludwików" :-) Wpisz w grafikę google'a "louis ghost" albo "ghost starck", to zobaczysz więcej. Pozdrawiam :-)
O rany. Ewenement. Nie wiedziałem, że to krzesło jest takie drogie (a tych krzeseł to stało ok.30).
OdpowiedzUsuńTeraz już wiem dlaczego po sali dyskretnie przechadzał się ochroniarz.:)
Gdybym wiedział, że z taką wartością mam kontakt, to zrobiłbym sobie sesję zdjęciową. Najlepiej rozbieraną tzn. zdjąłbym marynarkę.
A przecież do tego były lampy i stoły, również transparentne. Hmmm raczej pod marynarką bym nie wyniósł :) Ale będę nad tym pracował w przyszłości :)
Monmar, gdybyś wiedział, mógłbyś je niepostrzeżenie wynieść! Przecież było przezroczyste, nikt by nie zauważył... ;-)
OdpowiedzUsuńTak :) Najlepiej jakbym zarzucił krzesło na plecy i udawał, że to taki transparenty plecak. :)
OdpowiedzUsuńMyślisz, że ochroniarz dałby się nabrać? :)
No i jak przenieść stół. :)?