W trakcie niedawnej wyprawy do Gdańska skorzystałem ze sposobności i odwiedziłem z przyjacielską wizytą Muzeum Narodowe, a dokładniej Oddział Sztuki Dawnej. Warto było poświecić odrobinę czasu, aby z bliska przyjrzeć się takim dziełom jak "Pejzaż zimowy z łyżwiarzami i pułapką na ptaki" Pietera Breughel'a czy "Portret mężczyzny czytającego książkę" Hansa Memlinga. Ponieważ na malarstwie znam się jeszcze gorzej, niż na muzyce klasycznej, dlatego swoje wypowiedzi ograniczę do ohh-ów i ahh-ów nad precyzją i dbałością o szczegóły u XV - XVII wiecznych malarzy flamandzkich i holenderskich. Wierność w uchwyceniu postaci oraz detalu w ubiorze i biżuterii godna jest podziwu. Lepiej można zrobić już tylko zdjęcie. I jeszcze ta intensywność, soczystość barwy. Prawdziwa uczta dla oka.
Nie rozumiem tylko tego całego zamieszania wokół "Mężczyzny w niebieskim chaperonie" Jana van Eyck'a. Małe toto, niewyględnę i czym do diabła jest ten chaperon. Ja widziałem chustkę z frędzelkami na głowie gościa z pierścionkiem w dłoni (nota bene uruchomiony został program, który ma odtwarzać biżuterię umieszczoną na obrazach). Moja babcia by tego nie założyła sobie na głowę.:)))
Dodam, że przygotowana dla odwiedzających galerię kolekcja pochodzi ze zbiorów rumuńskiego Muzeum Narodowego Brukenthala w Sybin. (w 2007 roku Sybin pełnił funkcję Europejskiej Stolicy Kultury, to może być dobrą wróżbą dla Gdańska). Wystawę można oglądać do końca tego roku. Trochę czasu jeszcze zostało. Później obrazy wrócą do swojej siedmiogrodzkiej siedziby.
Nam pozostanie "Sąd Ostateczny" - tryptyk Hansa Memlinga, który na szczęście jest własnością odwiedzonego przeze mnie muzeum. Nie będę się zajmował poplątanymi dziejami obrazu oraz jego wędrówkom po Europie. Przyglądając się dziełu (nie użyję słowa studiując) trudno oprzeć się eschatologicznym refleksjom. Ciekawe, po której stronie obrazu znajdę się, kiedy zabrzmią trąby :) W końcu w kulturze chrześcijańskiej (a Polak, to wiadomo, że tylko Katolik), śmierć to dopiero początek. Czy szedłbym po brunatnej spalonej ogniem piekielnym ziemi, czy też podążał po zielonej trawie wprost do bram raju :) A tak między nami, nie bardzo mi się spieszy, aby poznawać prawdy ostateczne :)
Z jednej strony szkoda, że do oprawy nie dołączono muzyki w postaci np.fragmentu Requiem (Dies Irae) W.A.Mozarta
albo Dies Irae z Requiem G.Verdiego.
Swoją drogą - muzycznych odniesień do Dnia Sądu było bardzo wiele. Od wspomnianych wyżej kompozytorów do współczesnych twórców jak Beniamin Britten, czy bliższego nam Krzysztofa Pendereckiego. Jest coś w tym "ostatnim dniu na ziemi", co pobudza wyobraźnię (malarsko-muzyczną zwłaszcza) :).
Z drugiej strony. Dodatkowa oprawa muzyczna mogłaby rozpraszać tych, którzy przybyli delektować się samym obrazem. Pewnym rozwiązaniem jest wykorzystanie mp3 i w trakcie bacznej obserwacji dzieła dla spotęgowania wrażeń puszczać, co bardziej trwożne kawałki chociażby zacytowanego muzycznie G.Verdiego.
W związku ze zbliżającym się świętem Wszystkich Świętych (przez poniektórych nadal zwany "świętem zmarłych" brrrrr) proponuje wysłuchać jeszcze jednego barokowego utworu muzycznego z bardzo wyraźnie wyśpiewanym tekstem Dies Irae Tomasza z Celano. Karaoke nie proponuje, bo to byłby już brak taktu ale tekst można znaleźć tutaj. Jean Baptiste Lully Dies Irae
ps. w trakcie wizyty w muzeum ujawnił się mój brak obycia w galeriach (a to dziwne, bo jestem w nich tak często) :). Kontemplując malarstwo otrzymałem sms z parazaproszeniem na wspólny wypad do kina (Ewenement dziękuję za pamięć). Aby nie przeszkadzać innym opuściłem sale ekspozycyjne. Z biegłością pianisty na klawiaturze począłem wystukiwać odpowiedź. Nie zdążyłem napisać dwóch słów, kiedy podszedł do mnie gniewny ochroniarz muzealny i powiedział: Jeżeli chce pan korzystać z telefonu, to niech pan idzie na schody. Ponieważ z natury jestem bardzo uprzejmy postanowiłem spełnić życzenie, które brzmiało jak rozkaz. I uwaga, zrobiłem .... trzy dosłownie trzy kroki do tych schodów, gdzie już w pełni mogłem korzystać ze zdobyczy techniki i z bólem serca usprawiedliwić swoją nieobecność na filmie.