wtorek, 29 czerwca 2010

Papierowe życie oficera

       Generalnie wszystko zaczęło się od informacji, że jeden z filmów do których Siergiej Prokofiew napisał muzykę (w sensie napisał i podkładał) nigdy nie został zrealizowany. Przynajmniej tak twierdzi Pani Anna Piotrowska, w krótkiej biografii dotyczącej artysty. Całe nieporozumienie (ja również mogę się mylić) jest związane z "Porucznikiem Kiże".
I tak Pani Anna swoje, a ja szperając w internecie dotarłem do materiałów filmowych wspominanej niemej komedii.

Proszę oto dowód. Plakat może okazać się dla mniej wierzących niewystarczającym argumentem.

Z góry przepraszam za jakość, ale film jest już zabytkiem ponieważ został zrealizowany w roku 1933, a jego premiera odbyła się w 1934. Film został udźwiękowiony w roku 1939, chociaż słowo "udźwiękowienie" jest nadinterpretacją.




Tyle tytułem wstępu. Fabuła filmu oparta jest na losach porucznika carskiej armii, którego do "życia" powołał błąd pisarza wypełniającego rejestr. Jego byt stał się całkiem realny, aż do groteskowego i śmiertelnego końca. Efekty specjalne, które zastosowało leningradzkie studio "Biełgoskino" same w sobie wywołują uśmiech na twarzy. Ale kiedyś musiało to być niesamowite przeżycie estetyczne. Jedno jest pewne, o ile film pod względem technicznym bardzo się zdezaktualizował, to muzyka Prokofiewa nadal pozostaje awangardowa.
Sam kompozytor mawiał: "Główną moją zasługą w życiu było zawsze poszukiwanie własnego, oryginalnego języka muzycznego. Naśladownictwo napawa mnie przerażeniem..."
Zapewne dlatego jego nowatorskie podejście do muzyki pozwoliło suicie symfonicznej z op. 60  wymienionego filmu przetrwać naprawdę tragiczne losy.
Nie dość dodać, że reżyser filmu Alexander Feinzimmer został w czasach reżimu stalinowskiego rozstrzelany. Nawet sam Prokofiew popadł w niełaskę, gdyż nie był do końca zgodny z radziecką ideologią reprezentowaną przez Andrieja Żdanowa. Nazwisko Prokofiewa zostało umieszczone na liście z zakazanymi kompozycjami.
Jeżeli chodzi o "Porucznika Kiże", to nawet w teatrze nie miał szczęścia. Pomimo tego, że pierwsze próby poczyniono już w latach 1972/73, to premiery doczekał się dopiero 1996 roku. Sztuka o idei państwa podważonej poprzez "pomyłkę" nie korespondowała z powszechnie panującą propagandą sukcesu. Na szczęście reżyser Tomasz Zygadło nie podzielił losu reżysera filmowego.

Tym co lubią posłuchać proponuję utwór, który pojawił się w zacytowanym fragmencie filmu ,a który u co wrażliwszych może budzić pewne zastrzeżenia natury jakościowej :)
Dlatego dla wszystkich zainteresowanych Royal Philharmonic Orchestra pod dyrekcją Jurija Simonowa.


Z Sergiejem Prokofiewem się nie żegnam. Mówię tylko "Do nastepnego postu".
ps.Być może Pani Annie Piotrowskiej chodziło o coś innego??? Lapsus podobny do filmowego.

sobota, 26 czerwca 2010

Miłość... ale każdy kiedyś musi umrzeć

Przeczytałem książkę.
Nie jest to heroiczny wyczyn, ale w dzisiejszych czasach :).

Wrócę zatem do rzeczonej książki, którą jest "Muzyka i miłość" Waleriana Pawłowskiego. (imię autora w sam raz pasuje do tematu lektury)
W.Pawłowski zaproponował humorystyczny przegląd perypetii miłosnych kompozytorów muzyki klasycznej. W książce znajdują się nie tylko epizody z życia twórców sonat, koncertów, oper itp. ale również dygresje dotyczące reżyserów, dyrygentów, sportowców itd.
Jednak głównym wątkiem są problemy emocjonalne związane z kontaktami damsko męskimi.
W sumie ta monoseksualność bohaterów może trochę nużyć, a w wielu przypadkach preferencje seksualne kompozytora mogą być dyskusyjne.
W książce nie ma również miejsca na szczególne wyuzdanie. Ot... Grzeczna lektura, która można czytać dzieciom.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że styl autora ma jedną nieznośną dla mnie manierę. Nie mogłem się przyzwyczaić do niego do ostatniej strony. Ale o tym może na końcu posta.

Wprzódy kilka zdań na temat rozdziału poświęconego Franciszkowi Schubertowi. F.Szubert urodził się pod wyjątkowo pechową gwiazdą. Ten romantyczny kompozytor tworzył w cieniu takich ikon muzycznych jak Beethoven, Chopin, czy Rossini. Nic też dziwnego, że to co wyszło spod jego pióra nie przebiło się  w owym czasie do szerszego grona odbiorców. Pomimo, że jego przyjaciele dwoili się i troili, aby Schubert zyskał należną mu sławę. Do samego końca swoich dni był nierozpoznawalny.
Tylko dzięki szczególnemu zbiegowi okoliczności został nauczycielem księżniczek na dworze Johanna Karla Esterhazy von Galanta. Pozwoliło mu to związać koniec z końcem. Niestety przy okazji zakochał się w samej księżniczce Karolinie. Oczywiście miłość była nieszczęśliwa. Ale do tego Schubert powinien się przyzwyczaić. Jedna z jego uczennic Theresa Grob córka fabrykanta jedwabiu z woli rodziców wyszła za mąż za piekarza. A to dla niej skomponował utwór, który zna prawie każdy "Ave Maria". (Ten, kto go nie zna, niech mi tego nie mówi) I tyle wszyło z lokowania uczuć Schuberta w kobietach opisanych w książce. Nigdy się nie ożenił.
Uwaga do książki: Szkoda, że autor nie pokusił się o włączenie do opowieści o Schubercie  tego, że ten z pewnością nie grzeszący urodą kompozytor zmarł na syfilis. O ty, że w wielu przypadkach do hulaszczego trybu życia skłaniał go przyjaciel i jednocześnie zły duch Franz Schober. I to że nie jest jasne jaką rolę odegrał poeta Johann Mayrhofer. Coś mi się wydaje, że w ten sposób książka wrobiła ponad 100% normy przyzwoitości.
Schubert w liście do brata Ferdynanda opisał swoje życie  
"Śpiewałem pieśni długie, długie lata. Gdy chciałem wyśpiewać miłość, stawała się ona bólem, gdy chciałem wyśpiewać ból, zamieniał się on w mych pieśniach w miłość. I tak żyję między miłością i bólem..."
Proszę posłuchać coś, co pewnie wielu słyszało, a nie kojarzy. Serenada (D 957) w której autorem tekstu jest Ludwig Rellstab. Sam tekst wywołuje wzruszenie. Dla tych, którzy znają niemiecki tekst poniżej. Jeżeli ktoś znajdzie poetycki przekład na język polski, to proszę dać znać :)
 
Leise flehen meine Lieder
Durch die Nacht zu dir;
In den stillen Hain hernieder,
Liebchen, komm zu mir!

Flüsternd schlanke Wipfel rauschen
In des Mondes Licht;
Des Verräters feindlich Lauschen
Fürchte, Holde, nicht.

Hörst die Nachtigallen schlagen?
Ach! sie flehen dich,
Mit der Töne süßen Klagen
Flehen sie für mich.

Sie verstehn des Busens Sehnen,
Kennen Liebesschmerz,
Rühren mit den Silbertönen
Jedes weiche Herz.

Laß auch dir die Brust bewegen,
Liebchen, höre mich!
Bebend harr' ich dir entgegen!
Komm, beglücke mich!

Wykonanie będzie w kilku odsłonach.
Na początek klasycznie, jak Schubert przykazał.




Teraz coś bardziej alternatywnego w wykonaniu Gustavo Montesano i Royal Philharmonic Orchestra.



A na koniec..... Nie zwracajcie uwagi na tekst, gdyż  jest on odmienny od oryginału. Ale warto posłuchać.



F.Schubert zmarł w wieku 31 lat. Do ostatniej chwili praktycznie pracował. Później prawie na 40 lat świat o nim zapomniał.
A obecnie ... Trudno nie mieć w repertuarze Schuberta.

ps. Musze wyjaśnić tylko moje zastrzeżenia do książki. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie klenerzenie autora. Od tych wszystkich rączek, nutek, dzieciątek oraz na siłę wciskanej staropolszczyzny może człowieka zemdlić. Szkoda bo historie opowiedziane (może odrobinę chaotycznie) są ciekawe i bez naukowego zadęcia.  :)

wtorek, 22 czerwca 2010

Bandeon, gitara i tango

Dawno nie pisałem. W związku z tym będzie długo ale mam nadzieję, że nie nudnie.
Zacząć muszę od tego, ze wybrałem się na koncert Gotan Project do Hali Arena w Poznaniu.

Po niewielkich perypetiach dotarłem ze znajomymi (i jednocześnie miłośnikami tanga argentyńskiego) na miejsce pół godziny przed rozpoczęciem koncertu.
Już na pierwszy rzut oka było widać, że w kontekście electrotango (z akcentem na tango), "ogrom" hali może hamować co bardziej nadaktywnych tangero. Być może dlatego pierwsze 30 minut, to raczej wysłuchiwanie kawałków, niż ich wspólne przeżywanie. Mnie dodatkowo drażniły dwie rzeczy: a) brak telebimów (odległość do sceny była dosyć spora i organizatorzy mogliby się postarać o przybliżenie artystów publiczności z dalszych sektorów, b) źle ustawione nagłośnienie, które odbijało dźwięk od ścian echem ,a nie powinno (to słyszałem tylko ja - być może mam problemy ze słuchem). Gdy społeczność przywykła, to nawet koncert wart był  pieniędzy. A szaleństwo pod sceną w trakcie bisów dawało poczucie satysfakcji.
Dla tych, którzy nie pasjonują się czymś takim jak tango powiem, że Gotan Project tworzą Szwajcar, Francuz i jeden  Argentyńczyk z krwi i kości. Zespół przyjechał w ramach trasy promującej ich czwartą płytę "Tango 3.0".
Osobiście muszę przyznać, że chłopaki potrafią poruszyć dusze i ciało. Aby nie być gołosłownym proponuje wysłuchać i zobaczyć



Ktoś może zapytać: a gdzie w tym wszystkim klasyka?
Hmmm.
Zaraz do niej nawiąże ale najpierw parę słów o innym koncercie. Tym razem w Filharmonii Pomorskiej.
Koncert "Astor Piazzolla - Argentyński król tanga".
Jednym słowem SUPER. Nie sądziłem, że będzie tak dobry. Każdy kto nie był niech żałuje.
Capella Bydgostiensis pod batutą Krzysztofa Mesingera i przy współudziale bandeonisty Marcelo Nisinman'a (szkolił się u samego Piazzolli) przez 3 godziny zachwycała kunsztem, brawurą a gdzie trzeba subtelnością. Nawet ci, którzy Piazzollę postrzegają tylko przez pryzmat jednego szlagieru "Libertango", mieli okazję przekonać się jakim uniwersalnym kompozytorem był Astor. Niedoceniany za życia, po śmierci okryty prawdziwą chwałą.
Sam Pizzolla mówił. "Mam nadzieję, że ludzie będą słuchali moje utwory w 2020 roku, a może i w 3020".
Niewiele się pomylił. Zmarł w wieku 101 lat w 1992 roku. A jego twórczość nadal jest popularna. O utworach wykorzystanych w filmach, przedstawieniach teatralnych, czy coverach można by napisać książkę. Sam byłem świadkiem jak w trakcie XIX-stych Konfrontacji Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu KATAR 2010 zespół taneczny FLAGRO tańczył właśnie do Libertanga.
Być może jest to dzieło, które przerosło mistrza, ale skoro trafia do słuchaczy zwłaszcza młodych, to czemu nie.
Trudno się dziwić.
Grace Jones "Libertango"




Muszę jeszcze opowiedzieć o dyrygencie Krzysztofie Mesingerze, który w rzeczywistości wystąpił w podwójnej roli. Dyrygenta i gitarzysty klasycznego. 

W wieku 26 lat posiada trzy płyty na koncie, doktorat za pasem i niezliczone nagrody na konkursach i przeglądach. Zasłużenie zasługuje na miano wirtuoza gitary. Nawet nie wiedziałem, że z gitary można wydobyć takie dźwięki. Poza tym  inteligent z gitarą i co ważne z poczuciem humoru. Nie zraziła go nawet dzwoniąca komórka w trakcie koncertu. Więcej o artyście na stornie www.meisinger.pl


Na koniec dodam jeszcze tylko, że Piazzolla wpłynął na wielu współczesnych twórców klasycznych, jazzowych, popowych, w tym na 18-letniego Philippe Cohena Solal tzn. członka zespołu Gotan Procject.
Proponuję posłuchać jak sam Piazzolla gra na bandeonie
Utwór napisany po śmierci ojca kompozytora.
A.Piazzolla "Adios nonino"



A dla miłośników bardzo klasycznych brzmień utwór na flet i gitarę o mało klasycznym tytule "Bordel 1900"



Ingmar Toepper -flet
Hugo German Gaido - gitara

I co wy na to?

sobota, 12 czerwca 2010

Aria ze smakiem

Czy pamiętacie Państwo pewnego znanego mistrza kuchni, który wydawał niezwykle ważny przewodnik kulinarny.  Pan Charles Duchemin (w tej roli Louis de Funes) ma zostać członkiem Akademii Francuskiej problemem jest tylko brak zainteresowania syna Gerarda fachem  ojca.
Dla tych którzy jeszcze nie wiedzą, zdradzę, że chodzi o film „Skrzydełko czy nóżka” (L’aile ou la cuisse) z 1976r.
Jest jedna scena w filmie:




Stacja radiowa RMF Classic proponuje swoim słuchaczom program „Aria ze smakiem”.  Przygotowywane są potrawy do których inspiracją są utwory z muzyki klasycznej. W związku z tym nie wiem dlaczego w tytule zaznaczona jest Aria skoro kulinarnie są zagospodarowane również inne gatunki muzyczne.
Być może chodzi o to, że kuchnia kojarzy się ze smakiem, a smak z podniebieniem, podniebienie odgrywa niezwykle ważną rolę w emisji dźwięku, a skoro dźwięk, to aria. Ciąg skojarzeń może nie jest w pełni uzasadniony, ale nie mam innego pomysłu.
Trochę cała historia z gotowaniem przez radio jest naciągana, bo to tak jak rozmowa ze ślepym o kolorach, ale główna idea jest sympatyczna. Tylko złośliwi mogą powiedzieć, że Wielcy Mistrzowie tworzyli do kotleta. Ale z drugiej strony, skoro ktoś spędza sporo czasu w kuchni, dlaczego odbierać mu przyjemność wysłuchiwania w naprawdę dobra muzykę.
Spośród warczących sprzętów kuchennych, stukotu sztućców, bulgotu wody i skwierczenia smażonych  kotletów przebijają się do ucha delikatne sonaty, subtelne nokturny, czy romantyczne ballady. Problemu chyba nie ma z Wagnerem – ale ten to tylko do dziczyzny :)
Ostatnio zaproponowano Hiszpańską Paellę, która powstała pod wpływem „Bolera” Joseph’a – Maurice’a Ravela


Składniki:
6 pałek z kurczaka
1 łyżeczka słodkiej papryki
125g chorizo cular extra Zurita
2 ząbki czosnku
cebula
2 papryki posiekane
400g ryżu
125ml białego hiszpańskiego wina Cervantino
wywar z kurczaka
szafran
krewetki
małże
rozmaryn

Sposób przygotowania:
Zagrzej olej i obsmaż kawałki kurczaka posypane solą i wędzoną papryką. Dodaj chorizo, czosnek, cebulę i paprykę. Dodaj ryż. Wlej wino i dodaj szafran. Odparuj wino całkowicie i dolej wywar z kurczaka. Gotuj przez 15 minut. Dodaj rozmaryn i pomidory. Wrzuć krewetki, małże i kalmary. Podlej wywarem i mieszaj, ale nie za często ponieważ paella zrobi się zbyt kleista. Gotuj kolejne kilka minut i dopraw solą i świeżo mielonym czarnym pieprzem. Smacznego!
(opr. Wojciech Modest)

Teraz mógłbym zadać pytanie: czym zasłużył sobie ten francuski impresjonista aby zostać zaprzęgnięty do przygotowania jadła. Może tym, że matka była Baskijką (chociaż w kraju Basków mówienie o hiszpańskości może być źle odebrane), że jest autorem Rapsodii hiszpańskiej i opery Godzina hiszpańska, czy też Pieśni hiszpańskich. Hiszpański łącznik się znalazł, ale  dlaczego paella???
Ja zamiast popularnego „Bolera” proponuje posłuchać fortepianowego utworu „Pawana na śmierć infantki”.  Nie wiem co się uda przy niej upichcić (może czytelnicy bloga mają jakiś pomysł) ale posłuchać można.



ps. Ten fragment jest też sygnałem wymienionej powyżej radiostacji.

środa, 9 czerwca 2010

Jaka to melodia

- Mam wrażenie, że gdzieś już ten kawałek słyszałem -
Tak z pewnością wielu z nas reaguje, na cały utwór lub tylko niewielka frazę muzyczną w danym utworze.

Mnie dręczył jeden kawałek z bardzo popularnej piosenki Andrzeja Rosiewicza „Chłopcy radarowcy”. Wyśpiewywany na wesela, biesiadach i imprezach suto zakrapianych alkoholem. Łatwo wpadający w ucho z jeszcze prostszym tekstem. Zastanawiam się co jest łatwiejsze tekst, czy muzyka. Ale mniejsza z tym. Kabaretowość tekstu oraz wykonawca, (kiedyś luzak i piewca pierestrojkowych zmian w Rosji Gorbaczowa, dzisiaj zagorzały katolik i zwolennik Radia Maryja) nadawały uroku całemu utworowi.


I pewnie nie przywiązałbym do tego kawałka specjalnej uwagi gdyby nie to, że muzyka jest bardzo zbliżona do uwertury z operetki „Lekka kawaleria” (Leichte Kavallerie) Franza von Suppé.
Ten wiedeński kompozytor napisał operetkę zainspirowany twórczością i pod wpływem  Jacques'a Offenbacha (ten od Kankana). Skomponował również wiele innych bardzo sympatycznych melodii, chociaż trudno zaliczyć go do wybitnych twórców muzyki klasycznej. Nikt pewnie nie przypuszczałby że Suppe poza „Lekka kawalerią” ma na swoim koncie jeszcze 30 innych operetek. Poza tym miał swój debiut wokalny w roli Dulcamara w „Napoju miłosnym”  Donizettiego.


A teraz dla uważnych konkurs. Znajdź podobieństwa w przedstawionych utworach.

A.Rosiewicz „Chłopcy radarowcy”



F.Suppe Uwertura „Lekka kawaleria”



Jakby nie było oba utwory są bardzo lekkie, czyli niezła zupa.
Zupa ze szpinaku :), ponieważ utwór F.Suppe był wykorzystany jako temat przewodni m.in. w kreskówce o niezłomnym i niezwykle męskim marynarzu Papayu.

niedziela, 6 czerwca 2010

Światło księżyca

Tego się nie spodziewałem, że muzyka klasyczna może tak bardzo poruszyć serca i umysły fanów sagi o zakochanym wampirze. Pewnie wszystko przeszłoby bez echa gdyby nie fakt, że podczas ekranizacji wykorzystano fragment suity Claude'a Debussy'ego „Clair de Luna” (Światło księżyca).
Przeglądając strony www.wrzuta.pl miłośników filmu było co niemiara. Jednych muzyka nie dziwiła inni przyjęli to jako profanację. W sumie dziwne, gdyż ten utwór był wielokrotnie wykorzystywany w różnych bardzo mało klasycznych filmach np. „Ocean’s 13”. Wtedy nie budziła ona takich emocji. Ot kolejny klasyczny twórca we współczesnym filmie. Tylko nieliczni rozpoznali ten fragment. A tutaj taka burza.
W sumie poszło o ten kawałek:


W takim wypadku chyba nie o samo wykorzystanie skąd inąd szlagieru muzyki klasycznej chodzi, tylko o film jako taki, a może i o całą historię miłosną z krwią w tle.
Pewnie nawet sama Stepheni Meyer nie spodziewała się, że tak bardzo zawładnie duszami nastolatek swoją nie specjalnie wyszukaną literaturą. Ale czyta się szybko.
Przebrnąłem przez pierwsze dwa tomy „Zmierzch” i „Księżyc w nowiu” – no nieźle jak na mnie, gdyż całość była dosyć przewidywalna. A skoro coś jest przewidywalne, to wcześniej czy później robi się dla mnie nudne.
Ale skoro fabuła, portrety psychologiczne i akcja nie jest skomplikowana – to nie będzie problemu ze sprzedażą (marketingowcy spisali się tak samo dobrze, jak w przypadku przygód o Harrym Potterze). Gdy jednak dołożymy do tego nastoletnio romantycznego pejzażu, przystojnego aktora o pergaminowej twarzy, to sukces murowany. A jak sukces to i przeciwnicy. A jak przeciwnicy, to może dlaczegoby nie przyczepić się do muzyki.

Oto klika przykładowych wypowiedzi (pisownia autorów komentarzy):
- to przerażające, że muzyka Debussy'ego musi dziś docierać do ludzi przez ekranizację takiego grafomańskiego pasztetu jak książki pani Meyer :/ (gryzipiórek)

- oh jakie przerażające, bo jakiś zadufany Ktoś tak myśli i jeszcze zaraz po Nim wszyscy nagle zaczynają mieć takie samo zdanie. Ciekawa jestem, czy w ogóle ktoś ogladął ekranizację książki i dlaczego czepia się autotki skoro muzyka jest na potrzeby filmu. Nie ma to jak niewiedza i krytyka;/ (do 3 osób wyżej)

- czemu wg was to takie przerażające? muzyka Debussy'ego mogła być wykorzstana w każdym innym filmie i raczej nie straciłaby uznania przez to że komuś sie dany film nie spodobał i nie czepiajcie się autorki książki p. Mayer... :/ a ksiązka i film są wg mnie w porządku i gdyby nie ten film i książka nie poznałabym wcale Debussy... (nikki18)

- Ktoś napisał: "Ciekawa jestem, czy w ogóle ktoś ogladął ekranizację książki i dlaczego czepia się autotki skoro muzyka jest na potrzeby filmu". Otóż:
1. Nie czepiam się autorki, tylko jej "dzieła" o wątpliwych walorach literackich. Nastolatki mogą się z niego dowiedzieć co najwyżej sterty pierdół.
2. Tak, czytałem (uprzedzając pytanie jakiejś nadmiernie dociekliwej trzynastki).
3. Jeżeli ktoś nadal uważa, że "Światło księżyca" zostało napisane na potrzeby tego czegoś, to... po prostu przykro mi.
4. Zadaję sobie pytanie: co przetrwa próbę czasu - przygody niewyżytej nastolatki i wampira, czy muzyka (Debussyego, Ravela, Prokofiewa...)? Każdy niech sam sobie odpowie. (gryzipiórek)

- ludzie, przestańcie krytykować siebie nawzajem . To jest piękna muzyka, została wykorzystana w nie jednym filmie! Ktoś oglądał `zmierzch` i zachwycony, że ta piosenka istnieje w przeciwieństwie do wampirów. a może ktoś widział `człowieka w ogniu ` ? Clair de Lune też się tam pojawia, w towarzystwie utworów Lisy Gerrard. ludzie, uspokójcie swoje emocje, ja też mogę zgrywać jakże elokwentną, świadomą swej opini i dedukującą na postawie głosu ludu, że piszecie czyste nonsensy. Ale po co mi to? Wolę, żeby ludzie rozumieli moje wpisy, więc dajcie sobie na wstrzymanie! czy mi się zdaje, czy tu powinniśmy komentować tą muzykę, a nie Zmierzch? książka jak książka, według gustu. (Lucy Edd)

W podobnym tonie zamieszczone są komentarze na youtube.

Nieźle. Pattinson, Meyer i Debussy budzą emocje.

Sam Debussy pewnie nie miałby nic przeciwko całemu zamieszaniu. W końcu też był outsiderem, jeżeli chodzi o muzykę. Hmmm… w sumie na początku kilka słów należałoby powiedzieć o pewnym malarzu. Monet (nomen omen) Claude wystawił w 1874 roku obraz „ Impresja. Wschód słońca”. Jeden z mało przychylnych krytyków Louis Leroy'recenzując wystawę wypowiedział się o artystach per Impresjoniści. Od tego momentu rozpoczął się śmiały pochód twórców tego nurtu przez wszystkie liczące się galerie świata. Debussy wiedział, że sam nie pasuje do nurtu romantycznego w muzyce. Nie dość powiedzieć, że nie miał najlepszego zdania o ikonie nurtu romantycznego Wagnerze. Sam postanowił kierować się wrażeniem. Debussy w swoje twórczości zamknął w dźwięki słowa poety Paula Verlaine'a.

Sztuka poetycka (L'Art poetique)

Nade wszystko muzyki! Dla niej
Przenoś wiersz nieparzysty nad inne,
Roztopiony w powietrzu płynniej,
Bez ciężarów co wstrzymują zdanie.

Wiąż wyrazy niedbale dobrane:
Nic droższego od przymglonej piosenki,
Gdzie w upojeniu łączą się dźwięki
Z Wyrazistym Niezdecydowane.

To piękne oczy za woalu zasłoną,
To dzień od żaru popołudnia drżący,
To przez niebo jesieni stygnącej
Gwiazdy w głębi błękitnej toną.

Bo nade wszystko chcemy Odcienia,
Odcienia, nie kolorów tęczy!
Och, tylko Odcień zaręczy
Sen ze snem, fletnia rogu brzmienia!
/przeł. Mieczysław Jastrun/

O muzyce Debussy'ego mówiono, że jest niekończącym się witrażem, w którym brak wszelkiej linii melodycznej.

A teraz próbka Debussy'ego z "Ocean's 13" w aranżacji Isao Tomita.



I w całym zamieszaniu nikt nie zauważył, że minute wcześniej wykorzystano inny sławny fragment muzyki klasycznej. Tylko, że tym razem zaczerpnięto z G.Verdiego. Ale o nim wypowiem się trochę później.

czwartek, 3 czerwca 2010

Pod szyldem Sonaty

 Sonata nr 2 b-moll op.35 Fryderyk Chopin



Piąta edycja You Can Dance została zakończona. Muszę się zgodzić z tym, że uczestnicy prezentowali bardzo wysoki poziom. Nie trzeba być super znawcą, aby zobaczyć, że każdy bardzo się starał, ale też i to, że każdy z uczestników od wielu lat pracuje nad swoją techniką. Taniec dla tych młodych ludzi nie jest tylko sposobem spędzania wolnego czasu, to jest pasja połączona z ciężką pracą - jest ich sposobem na życie. I to cenię. Nie wystarczy bowiem na miesiąc przed castingiem pójść na dyskotekę, aby od razu stać się wielką osobowością taneczną w telewizji.

Wcześniej czy później nawet bardzo niewprawne oko wychwyci brak koordynacji, toporność ruchu, czy kicanie poza rytmem. 5 edycja pokazała, że warto jest w siebie inwestować i coś co chciałbym sam robić a nie potrafię. Nie poddawać się.

Finaliści pokazali, że upór się opłaca a krytyka gdzieś na początku wcale nie musi paraliżować, lecz raczej pobudza do działania. Ta edycja należała do Kuby Jóźwiaka. Zasłużenie wygrał i teraz należy trzymać kciuki za to, aby popularność na która obecnie zasłużył, nie przesłoniła mu całego świata.

W końcu motto, które ma wytatuowane na przedramieniu „Droga do sukcesu jest ciągle w budowie” zobowiązuje.

Nie byłbym sobą, aby nie zauważyć elementów klasycznych w tym młodzieżowym programie.

Jedna z choreografii została przygotowana do Sonaty b-moll nr 2 Fryderyka Chopina. (Po raz pierwszy w programie zatańczono układ taneczny poza tzw. Livem, ponieważ litry wody, które spłynęły na tancerzy nie pozwoliłyby na szybkie przygotowanie się do dalszych występów konkursowych). Z pewnością każdy ją słyszał, ale nie każdy ją kojarzy. Tym razem program odrobinę spopularyzował dzieło mistrza nadając mu bardzo współczesną aranżację i przede wszystkim oprawę taneczną. Dynamiczna, upiorna i intrygująca. Może tylko ten deszcz trochę nie pasował, gdyż tak naprawdę krople deszczu odnoszą się do skomponowanych przez Chopina Preludiów (e-moll, h-moll, des-dur). Taką nazwę nadała im George Sand.

Proszę nie zwracać uwagi na Kingę Rusin, której niestety płacą by tam była. Ale za to oszczędzę czytelnikom bloga obecności jury na nagraniu. Gdyż nie mam o nim najlepszego zdania, a mógłbym powiedzieć, że mam jak najgorsze.

F.Chopin ukończył pisanie utworu w Nohant. Ludwik Bronowski powiedział, że w sonacie słyszy tragizm, grozę, dręczące pytanie, sąd wyroczni. Sam Chopin w liście do Solange (córki G.Sand) napisał: „Kiedy w gronie przyjaciół angielskich grałem moją sonatę b-moll zdarzyła mi się przygoda niezwykła. Wykonałem - mniej więcej poprawnie Allegro i Scherzo – i już miałem zacząć Marsza, gdy nagle ujrzałem wyłaniające się z na wpół otwartego pudła fortepianu przeklęte widziadła, które pewnego wieczoru ukazały mi się w Chartreuse. Musiałem wyjść na chwilę, żeby ochłonąć, po czym bez słowa zacząłem grać dalej”.


Trochę tego szaleństwa i obłędu było widać w przedstawionej choreografii. Sonata składa się z 4 części.

1. Grave.Allegro
2. Scherzo. Molto vivace
3. March Funebre (żaden przyzwoity pogrzeb nie może się bez niego obejść) 
4. Finale

W programie została wykorzystana pierwsza część sonaty. Oczywiście odpowiednio skrócona na potrzeby produkcji telewizyjnej. Całe Grave. Allego trwa ponad 5 minut. I w wykonaniu Janusza Olejniczaka brzmi tak:






Do Chopina jeszcze nieraz wrócę na tym blogu, gdyż ogłoszony 2010 rok Rokiem Chopinowskim jeszcze wiele takich okazji podrzuci.
I dobrze.