Długie podróże zimową pora, to bardzo koszmarny pomysł. Niby Gdańsk nie jest tak daleko, ale przy non stop padającym śniegu, śliskiej nawierzchni i szybko zapadających ciemnościach, odległość pomiędzy miastami się podwaja.
A ja nic. Twardziel. Kupiłem bilet to jadę. Sobota wieczór.
W Operze Bałtyckiej, tym razem „Men’s Dance”. Spektakl baletowy trzech choreografów Romana Komassy, Jacka Przybyłowicza i Wojciecha Misiury.
Muszę przyznać, że balet współczesny może być wyzwaniem dla oglądającego. O ile część „Tango life” R.Komassy jest prosta w odbiorze i bardzo czytelna, to „Tamashii” W.Misiury wymagała już więcej wyobraźni. Każda z trzech części baletowego wieczoru miała inny charakter i każda z nich mogła z powodzeniem być oddzielnym wieczorem. Mnie najbardziej przypadał do gustu „Tango life” i to z dwóch powodów. Po pierwsze moja tangowa przygoda jeszcze trwa i ma się dobrze. To co się działo na scenie miało argentyński charakter, ale nie bardzo argentyńskie kroki. Dlatego z pewnością nie powtórzę żadnego choreograficznego elementu na milondze. Po drugie tancerzom towarzyszył świetny zespół TANGUEROS BALTICOS, którego płytę nabyłem latem tego roku. Zarówno muzyka jak i tango samo w sobie (nawet w baletowej aranżacji) zapowiadało dobrą zabawę. Mnie nasunęły się skojarzenia z filmem C.Saury „Tango”. Wykorzystano ten sam styl, nawet w scenografii. Ta cześć mogła budzić ambiwalentne uczucia. Teoretycznie (parafrazując) lubimy to co już raz widzieliśmy, z drugiej strony zaskoczenia nie było.
„Kilka krótkich sekwencji” J.Przybyłowicza, to opowieść o namiętnościach. Chociaż ja w pewnym momencie się pogubiłem kto jest z kim. Czy on z nią, ona z nim, ona z nią, czy on z nim. Z tego taneczno zmysłowego galimatiasu oraz fruwającego pierza (uwaga alergicy :) wyrwała wszystkich przerwa.
I na koniec „Tamashii”. Najbardziej oryginalna, najbardziej orientalna, najbardziej frapująca część spotkania. Opowiedziana tańcem baśń japońska. I nawet jak nie wszyscy się połapali o co chodzi (niestety zaliczam się do tej grupy), to i tak choreografia mocno wryła się w pamięć. Dla seksoholików było trochę nagości. Kostiumy Katarzyny Zawistowskiej wyraźnie sugerowały, że być może ta opaska na biodrach, to jedyne okrycie. O męskich nagich torsach nie będę się wypowiadał. Generalnie Panie i Panowie samurajowie bardzo estetycznie się komponowali.
Aby oddać odrobinę klimatu przedstawienia proponuje posłuchać moim zdaniem najładniejszego utworu w części tangowej. "El Tango de Anibal" Tangueros Balticos
ps. Przed kasą scena. Młody chłopak z wyraźną dezaprobatą podszedł do tytułu przedstawienia. „To co faceci będą tańczyć, to taki Chippendales”. Na co dziewczyna, która mu towarzyszyła „Ale jesteś ograniczony, tytuł nie oznacza, że tańczą sami faceci”. Jestem przekonany, że w domu musieli stoczyć długą batalię, czy iść do Opery, czy może do Multikina, które jest zaraz obok.
W styczniu tytuł schodzi z afisza (co po części było przyczyną mojej decyzji o podróży), dlatego jeszcze jest czas, aby sobie zobaczyć i samemu wyrobić opinię.
A ja Ci znowu zazdroszczę, tym bardziej, że to "moje" Trójmiasto, a ja jestem daleko. Ja bardzo lubię Misiurę i widziałam kilka jego spektakli w przeszłości, chociaż, muszę przyznać, że stylistyka "Tanga" Saury też brzmi pociągająco.
OdpowiedzUsuńHi, hi, może ta para nie wie co to za budynek, ta Opera?
ps. nie wiem czemu, ale mam problem z komentarzami do Twojego bloga, wyrzuca mnie ze strony komentarza i nie zapisuje zmian, już mi się to kiedyś tutaj zdarzyło, ale myślałam, że to była wina połączenia (siedziałam w kawiarni i cztałam w telefonie), wtedy zrezygnowałam z komentowania, teraz próbowałam, aż do skutku.
OdpowiedzUsuńI muszę przyznać, że tango w wielu miejscach było pociągające. Pytanie czy to tylko zasługa tancerzy, czy też samej istoty tanga :)
OdpowiedzUsuńCo do Musiury, to się nie wypowiadam, gdyż nie widziałem innych jego choreografii. Ale na serio zakładam, że mogą być intrygujące i bardzo awangardowe :)
ps. nic nie zmieniałem w ustawieniach, dlatego nie wiem jakie są przyczyny problemów z umieszczaniem komentarzy na moim blogu przez Ciebie.
Ale zawsze jest mi miło jak czytasz tych parę słów przeze mnie wystukanych. :))) Dziekuję za wytrwałość :)