środa, 9 marca 2011

Szeherezada ubrana w Ingolfa

Chciałbym powiedzieć Ingolf Wunder - i wszystko jasne.

Ale po mojej rozmowie z kolegą, którego poinformowałem, że spotkamy się po koncercie wymienionego artysty, zrozumiałem, że takie jasne być nie musi. A tym bardzie „wszystko”.

Dlatego gwoli uzupełnienia informacji dla tych mniej wtajemniczonych, dodam, że Ingolf Wunder jest laureatem II Nagrody Konkursu Chopinowskiego w 2010 roku. Zajął to miejsce ex aequo z Lukasem Geniuszasem. O L.Geniuszasie wspominałem już jakiś czas temu (chyba w grudniu). Teraz przyszła kolej na Austriaka.

Koncert w Filharmonii Pomorskiej zapowiadał się interesująco. Już sam zakup biletu za pośrednictwem ebilet podniósł mi poziom adrenaliny w organizmie. A to przecież dopiero wstęp. Cała historia dobrze się skończyła. Potwierdzenie rezerwacji otrzymałem, a nadpłata, którą nieopatrznie, ale w dobrej wierze, dokonałem została mi zwrócona na konto. Kiedy odbierałem już bilet w kasie FP w dniu koncertu, obraz ludzi stojących w kolejce, aby załapać się na jakiś zwrot, był dla mnie budujący. Okazałem się bardziej przewidujący niż reszta i z zadartym nosem (a potrafię go zadrzeć jak nikt inny) przepychałem się przez tłum ofiar, dla których biletów zabrakło. Niby instytucja kultury, a ciżba zaprezentowała taki brak ogłady. Przepychanki i złowrogie komentarze tylko potęgowały napięcie przed występem I.Wundera.

Kiedy inni stali i czekali na łut szczęścia w walce o bilet, ja zasiadłem jak basza w swoim XVIII rzędzie i z pogardą spoglądałem na tych, co to siedzieć musieli na schodach. (tak, tak drodzy państwo – nie każdy zapewnił swoim czterem literom taki komfort jak ja.:)))

I nie zawiodłem się. Koncert świetny. Wunder w golfie czy bez potrafi oczarować publikę. Moim zdaniem bisy pianisty były lepsze niż sam Pierwszy Koncert Fortepianowy e-moll op.11 (co to w rzeczywistości jest drugim koncertem) Fryderyka Chopina. Zauważyłem nawet pewien rytuał bisowania. Pierwszy ukłon artysty razem z dyrygentem Tadeuszem Wojciechowskim, następnie ukłon samotny, wyjście, wejście, ukłon, pierwszy bis, ukłon, wyjście, wejście, ukłon, wyjście, wejście, drugi bis, ukłon, wyjście, wejście, ukłon, wyjście, wejście, trzeci bis, wyjście, wejście czwarty bis, ukłon, ukłon. Może pomyliłem się z ilością wejść lub ukłonów. Ale jedno było stałe. Burzliwe oklaski, które uciszyć potrafiła tylko muzyka płynąca z fortepianu. Ja żałuję jedynie, że pianista nie zaprezentował nam jakiegoś utworu innego kompozytora. Ale pewnie przyjdzie jeszcze na to czas. Gdy rozpoczęła się przerwa gawiedź wyraźnie zadowolona rozeszła się po foyer filharmonii lub wyskoczyła na szybkiego papieroska.

A ja w tym czasie zaproponuję wystąpienie Ingolfa Wundera podczas koncertu finalistów Konkursu Chopinowskiego. Andante Spianato i Wielki Polonez  Es-dur op.22 F.Chopina



W drugiej części spotkania zespół FP zaproponował Suitę Symfoniczną „Szeherezada” op.35 Nikołaja Rymskiego-Korsakowa. Dziwne zestawienie, bowiem F.Chopin raczej niechętnie się wyrażał na temat muzyki programowej (do której zaliczamy suitę). Podobne stanowisko prezentował Leonard Bernstein, który zapytany, czy każda muzyka niesie fabułę, odpowiedział: „Czy ja muszę wymyślać jaką historię opowiada Haydn w kolejnej symfonii ?” Ale mniejsza z tym, kto jak postrzega muzykę programową. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Pomorskiej spisała się śpiewająco. Opowieści Szeherezady tym razem przykuły uwagę nie tylko sułtana, ale wszystkich wokół. A motyw skrzypiec i harfy, który łączy poszczególne części baśni (jednocześnie części utworu) jest dosłownie zniewalający. I chcę jeszcze dodać, a może i zaapelować coby ludzie posłuchali także innych kompozycji N.Rymskiego – Korsakowa, a nie tylko „Lotu trzmiela” (do trzmiela nawiążę w przyszłości, a to za sprawą… jak nie zapomnę, bo to też ciekawa historia). Orkiestra po dobrze wykonanej pracy się kłaniała, i kłaniała, i kłaniała i wszyscy pełni wrażeń rozeszli się do domów.



Ps. Co z tą kawą??? No była okropna. Dziwne, bo zawsze podawano w miarę dobra kawę w filharmonii. Może czas przerzucić się na soczki :)



8 komentarzy:

  1. A może opowie Pan coś o parkowaniu pod operą? Doszły mnie słuchy, że przeżył pan tam ciekawą przygodę. Bardzo proszę, bardzo, bardzo!
    Acha! Nie wiem, jak Wunder gra, ale na zdjęciu wygląda bardzo ładnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mogę wypowiedzieć się o parkowaniu pod operą. Mam w tym duże doświadczenie. Więc na pozór parkowanie pod operą nie rożni się od innych parkowań, ale jednak z uwagi na to, że jest to parkowanie pod operą, posiada ono kilka charakterystycznych elementów nigdzie indziej podczas parkowania nie spotykanych, czy też - jeżeli jednak występujących - występujących w minimalnym zaledwie natężeniu. Po pierwsze: waltornia. Parkując pod operą zawsze mamy przy sobie waltornię, co wzmaga stres, ale i wyostrza zmysły czyniąc nas gotowymi na wszystko, nawet na to, że tego wieczora pozwolą nam zagrać w blasku jupiterów i na scenie. Po drugie: nadzieja! Jadąc do opery zawsze mamy nadzieję, zawsze liczymy się z możliwością radosnego spędzenia czasu w miłej, kulturalnej atmosferze i w miłym i kulturalnym towarzystwie (choćby naszej waltorni). Często parkując pod domem, obok śmietnika, przy płocie galerii handlowej jesteśmy z nadziei wyzuci, ale pod operą nadzieja jest z nami i z naszą waltornią zawsze obecna. Po trzecie zaś: parkując pod operą jesteśmy ładnie ubrani i musimy starać się nie pobrudzić, czyli musimy zaparkować tak, żeby nie wysiadać w kałużę. To są trzy główne różnice pomiędzy parkowaniem pod operą, a parkowaniem gdziebądź. Oczywiście drobiazgów, niuansów, znaczących detali jest więcej, ale nie mamy tutaj miejsca i czasu na ich prezencję. Mam nadzieję, że zaspokoiłem ciekawość anonimowego autora zapytania zamieszczonego powyżej. Serdecznie pozdrawiam. Andrzej

    OdpowiedzUsuń
  3. Wunder, Wunder, Wunder... Dlonie same skladają sję do oklasków! Brawo, brawo, brawo!! Tylko to imię... Ingolf... Ale gral pszepięknie, jak natchniony, jak nawiedzony, jak sam Chopin by nie zagrał. Porywająco, va banque, z emocją godną największych tylko geniuszy klawikordu. Niezapomniany koncert, doprawdy, niezapomniany. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Koncert ładny, ale z tym kłanianiem się to Autor bloga źle policzył. Pozdrawiam. Ala

    ps. Faktycznie I. Wunder jest bardzo przystojnym, młodym, z perspektywami i sympatycznym człowiekiem. Ciekawe tylko dlaczego to Austriak?.. Ech...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesu... Posłuchaliśmy grupowo w pracy. Pięknie! Dziękujemy autorowi bloga za nas ukulturalnienie! Zwłaszcza ucieszył nas dowcipny polonez. Zaśmiewaliśmy się do łez, uśmiech nie schodził nam z twarzy, niektórym z nas zapewne zostanie już tak do końca dnia. To czego doświadczyliśmy to serio dało nam wyobrażenie o potędze sztuki. Raz jeszcze dziękujemy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale miny wali! A dyrygenci, to już w ogóle, ale co tam, ładnie grają. Tomasz.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie też się podoba. Bardzo. Pozdrawiam. Serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Parkowanie było nieporozumieniem, złą interpretacją znaków, niedogadaniem, z perspektywy czasu zabawnym qui pro quo. Szlaban i tak poszedł w górę. Nie musiałem jak Niemcy pamiętnej nocy łamać bariery. Wszystko rozeszło sie po kościach.
    Ja już wiem jak parkować. Inni pewnie dopiero się dowiedzą.
    I na koniec dodam, że cała historia nie nosiła znamion przygody. Ot, zwykła szara codzienność komunikacyjna.

    Drodzy anonimowi. Tyle osób w jednym ciele. Jak bardzo trzeba cierpieć na zwielokrotnienie jaźni, wie tylko ten, kto sam tego doświadczył.
    Nie wiem, któremu anonimowemu odpowiedzieć. Nie chciałbym, aby inny anonimowy poczuł się dotknięty pominięciem jego uwag. Jednak za wszystkie anonimowe wypowiedzi serdecznie dziękuję, nawet za te które słyszę :)
    I w imieniu Ingolfa też dziękuję, chociaż domyślam się, że on mojego imienia nie zna. Napawa mnie to pewny smutkiem, gdyż fajnie byłoby mieć takiego znajomego a nie jakiegoś niedorobionego gitarzysty :( Gitarzysty, który jest niespełnionym waltornistą.

    Arku. Cieszy mnie to, że I.Wunder również tobie przypadł do gustu. Chociaż domyślam się, że nie chodzi o gust muzyczny. Może kiedyś polubisz również jego grę, a Polonez sprawi tobie tyle samo radności, uciechy, zabawy, co innym.
    ps. A tak w ogóle, to o co chodzi z tą obsesją związaną z waltornią.

    OdpowiedzUsuń