wtorek, 9 listopada 2010

Czy warto zabić się dla Nabucco?

       Pierwej należałoby rozbudować pytanie, czy warto zabić się na krajowej jedynce dla "Nabucco"?
       Polskie drogi jakie są takie są. Nie jest, to blog o rodzimej infrastrukturze, dlatego podaruję sobie wszelkie utyskiwania i marudzenia na temat komfortu jazdy. Ten komfort wyraźnie obniża się w trakcie jesiennej szarugi, kiedy to deszcz, koleiny i kierowcy samobójcy mówią ZAWRÓĆ.
Ale nie. Gdzie tam. Jakie zawróć?! Przecież tam, daleko czeka na mnie prawdziwa uczta dla oka i ucha. Dlatego pojechałem do Teatru Wielkiego w Łodzi, aby wziąć udział w tej wysublimowanej uczcie duchowej. Opera Giuseppe Verdiego "Nabuchodonozor" (dla przyjaciół Nabucco) oferującą uderzającą dawkę partii chóralnych od lat nie schodzi z afiszy wielkich scen świata i większości polskich. Cóż może się wydarzy???

- Nuda i papudractwo -

   Źle się zaczęło już w trakcie uwertury. Kiedy orkiestra pod wodzą Piotra Wujtewicza wprowadza widzów w nastrój i przedstawia główne motywy muzyczne, lud powinien karnie czekać, aż kurtyna pójdzie w górę. Ja wiem, że dla poniektórych może się wydawać trochę przydługo (w końcu przyszli na operę a nie  słuchowisko radiowe). Wiem również, że uwertura do Nabucca ma to do siebie, że po fragmencie Va pensiero muzyka przycicha, tak jakby zapowiadała koniec. Ale moi drodzy. To tylko taka "zmyłka". W rzeczywistości do wysłuchania mamy jeszcze parę minut utworu. W związku z tym - RĘCE PRZY SOBIE - nie kłapcie łapami. Co ta orkiestra ma zrobić? Zatrzymać się i posyłać całusy rozhisteryzowanym fanom? A może są tacy, którzy chcieliby posłuchać do końca utwór w spokoju? Co??? Ale nic to. Myślę sobie, że orkiestra nie jest winna publiki (która tłumnie nawiedziła spektakl - mniej więcej 1000 osób). 
Kurtyna w górę i........

- Przepraszam, Kto zgasił światło????? -

Na scenie było po prostu ciemno. Monumentalna scenografia tonęła w mroku..Niestety, tak pozostało do ostatniego aktu. Co gorsza nawet kiepskie oświetlenie, nie było w stanie ukryć żenującej jakości scenografię. Nie powiem - pomysł świetny ukazujący potęgę Babilonu. Tylko, że ta potęga była zbudowana ze styropianu pochlapanego farba w kolorze zgniłej zieleni. 
Teraz coś o kostiumach. Przyznam, że nawet nie szukam winnego. Ale to musi być zagorzały miłośnik frędzelków. Wszystkich, których można było ubrać we frędzelki, przyobleczono. Chyba musiała być posezonowa wyprzedaż draperii ponieważ soliści, żołnierze i kapłani mieli uszyte stroje z tej samej beli materiału. Przynajmniej tak wyglądało. 

- Ruch sceniczny -

Przejdźmy się po przekątnej będziemy dłużej na scenie (zapewne dyrekcja płaci od wychodzonych na scenie kroków - niekoniecznie z sensem).

- Klu programu -

Grubaśny Izmael (Krzysztof Bednarek) wyznaje miłość w dramatycznych okolicznościach Fenenie (Agnieszka Makówka). Współcześni reżyserzy mieliby kłopoty z obsadą. Od pewnego czasu nie tylko głos się liczy na scenie. Jak się gra amanta, to się jak amant powinno wyglądać. Sorki Izmael vel Bednarek - trzeba by nad sobą popracować (może siłownia?). Ktoś mi powie, że się czepiam tuszy, a przecież L.Pavarotti, to do filigranowych nie należał. Zgoda. Ale ten, to przynajmniej śpiewał. Niestety  albo ja jestem głuchy albo Bednarek nie był w formie. Z pewnością muzyka była z głośno. :) Ja po prostu faceta nie słyszałem. A to oznacza, że mogłoby go nie być. 
Tak między nami, to warto było posłuchać Zenona Kowalskiego i Monikę Cichocką oraz chóru. Kowalskiemu (Nabucco) i Ciechockiej (Abigaille) orkiestra nie przeszkadzała. 
I to z grubsza wszystko. Do oprawy pozascenicznej odniosę się w postscriptum. 

- Próba odpowiedzi na postawione w temacie pytanie -

   Jeżeli, ktoś koniecznie chciałby zginąć, to tylko i wyłącznie dla III i IV aktu opery. Popularne do bólu Va pensiero oraz wyraziste kreacje (artystom chciało się śpiewać) Kowalskiego i Ciechackiej, dobra scena finałowa (poza pęknięciem posągu Baala - kicz i niedoróbka) podratowały całą operę.

Generalnie szkoda kasy na paliwo. Można przecież kupić sobie DVD i zobaczyć jak, to robią profesjonaliści. W domu ciepło, nie pada, nikt nie świeci "długimi" po oczach.

Zaskoczony jestem podwójnie. Bo pomimo średniego na pograniczu kiepskiego spektaklu, to i tak cześć publiki oklaskiwała artystów powstawszy z miejsc. Zapewne, to ta cześć, która chciała przerwać uwerturę. Druga część nie klaskała w ogóle - zgadnijcie do której należałem :)

Dla spragnionych muzyki zapodaję dwa utwory.
1) G.Verdi - Nabucco - Uwertura. Proponuję zwrócić uwagę na to, kiedy utwór się kończy, coby uniknąć obciachu. Orkiestra Opery Narodowej w Budapeszcie



2) G.Verdi - Nabucco - Va pensiero, sull'ali dorate - hitu nie może zabraknąć. Chór i orkiestra Opery Wrocławskiej




ps.1) Teatr Wielki w Łodzi został oddany w 1967 roku. I czas się w nim zatrzymał. Gierek pewnie by się ucieszył - ja już mniej.  Trzeba chyba pomyśleć o nowym wystroju. Nie zawsze zapach PRL-u, to najlepszy zapach. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale teraz już zaczynam się czepiać. Płacę, to wymagam. Sugeruję rozpocząć rewitalizację od toalet. Chwała Bogu od grudnia 2011 rozpoczyna się modernizacja. Trzymam kciuki i liczę na pozytywne, estetyczne zaskoczenie.

ps.2) Wiem, wiem. Jak ktoś chce się napić kawy, to lepiej niech skorzysta z kawiarni. Nie przewidziano tylko tego, że pierwszy akt tak wymęczy słuchaczy, że tylko kawa mogła uratować drugi. Nie doczekałem się. Ekspres w bufecie okazał się za mały w stosunku do liczby spragnionych kawoszy. Wiadomo nie tylko ja przysypiałem. Rozwiązania są dwa. Albo bardziej wydajny ekspres, albo bardziej porywające spektakle.
(Pani w bufecie była tak dobra, że zarezerwowała mi stolik na kolejna przerwę. To było miłe)

ps.3) Jak na Teatr Wielki, to program (papierowy dodatek do tego co się słucha - niektórzy lubią poczytać) skromniutki. Teatr się nie wysilił. Chociaż w tym wypadku nie za bardzo było o czym pisać. A tak a propos, gdzie można kupić płyty w teatrze? Jak ktoś zna odpowiedź, to proszę o kontakt.

ps.4) Jak dobrze, że się na tym nie znam. Przynajmniej nie muszę tłumaczyć (usprawiedliwiać) tego czego byłem świadkiem. Tylko niech nikt mi nie mówi, że to ponownie wszystko przez Żydów.

2 komentarze:

  1. Witaj. Mam podobne spostrzeżenia. Jestem świeżo po obejrzeniu "Nabucco" w Teatrze Śląskim w Katowicach wystawianej przez Operę Śląską z Bytomia.
    Pierwsze co mi się nasuwa to skandalicznie żenujące kostiumy i scenografia! Przecież to profanacja Verdiego(czy tylko ja tak to odbieram?) i kpina z widzów. Tandeta, brak poczucia stylu w jakim toczy się akcja. Moim zdaniem to byle jakość i kicz jaki się nam wciska. Wolałbym więcej dać za bilet (choć i tak bilet nie mało kosztuje) a mieć na godnym muzyki i śpiewu poziomie dekoracje i stroje. Jakieś pomieszanie w stylu mangi i plastikowo-atrapowe dziadostwo (bo tak to trzeba wprost nazwać).
    Po drugie, owszem chwała że w oryginalnej wersji językowej, ale litości, tekst z tłumaczeniem się przewija - robiła to osoba nie znająca libretta! Rozpraszało mnie i denerwowało mnie to.
    Po trzecie, sprzedawanie pisemka z ogólnikami z opery, które są powszechnie dostępne, a nie dystrybuowanie ich też zakrawa na tylko komercję.
    Poza tym cieszę się, że udało mi się jednak na żywo odebrać piękno tej opery. Głęboko zapada w serce. Szkoda iż wspomniane wyżej braki przysłaniają wspaniały śpiew.

    OdpowiedzUsuń