niedziela, 17 kwietnia 2011

"Wygrany" "Solista"

„Niczego w życiu tak nie kochałem, jak on kocha muzykę”

Tymi słowami Steve Lopez (Robert Downey Jr.) opisał bezdomnego i cierpiącego na schizofrenię Nathaniela Ayersa (Jamie Foxx) swojej byłej żonie. Pomijając fakt, że przy okazji popełnił straszne głupstwo mówiąc coś takiego kobiecie, która nadal go kocha, to coś w zacytowanych słowach musi być. Zastanawiam się, czy muzycy, którzy nie lubią tego, co robią potrafią zachwycić słuchacza swoim wykonaniem?

Wróćmy do minionego weekendu, który spędziłem pod znakiem X muzy i generalnie muzy w ogóle. Obejrzałem wymienionego „Solistę”, który polecam nie ze względu na muzykę, tylko dla samej fabuły. Uznany dziennikarz szuka tematu do reportażu i przy okazji poznaje ucznia słynnej prestiżowej akademii muzycznej Juilliard School of Music w Nowym Jorku grającego na dwóch strunach (tylko te dwie posiadał) skrzypiec. W rwanej muzyce było coś tak intrygującego, że nasz żurnalista widząc doskonały materiał do społecznego reportażu postanawia wykorzystać rysującą się okazję. Z kolei smutne losy Nathaniela Ayersa zmagającego się z chorobą, społecznym odrzuceniem, który oddałby dusze za wiolonczelę muszą ująć co wrażliwsze serca. „Solista” nie jest filmem dla tych którzy uważają, że losy bezdomnych i generalnie patologicznych środowisk to zły sposób na odstresowanie się po trudach pracy. Trochę szkoda, ale rozumiem i taka postawę.

W takim wypadku polecam inny film (kolejny z trzech moich filmów weekendowych). „Wygrany” Wiesława Saniewskiego z doskonałą rolą Janusza Gajosa, dobrą Pawła Szajdy i taką sobie Marty Żmudy-Trzebiatowskiej. Ta ostatnia chyba nawet nie miała okazji się rozwinąć, bo ta jej rola to rólka. (scena seksu zupełnie bez sensu i taka ni przypiął ni przyłatał) Film opowiada historię pianisty, który przechodząc załamanie nerwowe (żona przyprawiła mu rogi) przerywa tourne. Ta decyzja przy okazji rujnuje jego finanse, ponieważ zerwany kontrakt kosztuje ok. 250 tyś euro, a z odsetkami to nawet jakieś 318 :). Utknąwszy we Wrocławiu (gratuluję województwu dolnośląskiemu pomysłu na reklamę) poznaje profesora matematyki fana (i trochę hazardzisty) wyścigów konnych. Dalej nie będę opowiadał bo szkoda, by było psuć zabawę wszystkim widzom. Powiem tylko, że mnie w pewnym momencie zeszkliło oczy. Dublerzy (pianiści z krwi i kości, tak samo jak John O'Connor  - irlandzki pianista, którego wykonania utworów Chopina mogliśmy w filmie usłyszeć) P.Szajdy spisali się na medal. Chociaż filmu jako takiego nie zaliczyłbym do wyciskacza łez. Teraz mógłbym się wymądrzać na temat muzyki wykorzystanej w filmie. Połączenie klasyki, tanga i kompozycji Carlosa Libedinskiego. Taka kombinacja musiała mi się podobać.

Carlos Libedinsky "Gente que si"



I jeszcze coś na wskroś klasycznego zagranego w filmie

Fryderyk Chopin - Walc cis - moll op.64 nr 2



Podobała mi się również sama "ekspozycja" obrazu w toruńskim kino galerii „Tumult”. No, no. Fajnie tam jest. Nie chcę używać słowa klimatycznie. Ale to może być ciekawa sala projekcyjna. Gdyby jeszcze tylko zrobili coś z nagłośnieniem. Nie wymagam, aby było takie jak w multipleksach, ale gdyby akustyk zamieszał, żeby nie trzeszczało (utwory Chopina wykorzystane w filmie strasznie szumiały). I dlatego, i dla filmu polecam wyprawę do kina. W ogóle liczę na ciekawe projekcje filmowe np. z taperem. Kino idealnie się do tego nadaje.

1 komentarz:

  1. A mnie się teledysk do filmu podoba. Szczególnie ta czerwona kiecka.... Filmu oczywiście nie widziałam, gdyż ja tylko bajdurki dla dzieci teraz oglądam. Ale może kiedyś..
    Ps. A wracając do Garretta - świetny.
    Pozdrawiam Gosia

    OdpowiedzUsuń