Nie pisało się, nie pisało. A teraz się ma zaległości. Nie powiem, że każdy dzień od ostatniego postu był zderzeniem z różnego rodzaju klasyką (abstrahuję od klasyki lenistwa), ale najważniejsze, to przełamać się i rozpocząć nowe wpisy w nowym roku.
Dlatego rozpoczynam i dziękuję Darrenowi Aronofskiemu za pomoc w „przełamaniu”. Dzisiaj będzie o „Czarnym Łabędziu”, Natalie Portman i Clincie Mansellu (o Clincie tylko trochę).
Najchętniej zacząłbym od końca, czyli od tego jak film się zakończył. Zważywszy na swoje zdrowie i na to, że już tak szybko nie biegam, a kilka osób chciałoby mnie zabić za zdradzenie zakończenia, to powstrzymam się przed tym, chociaż jest mi trudno.
Muszę przyznać, że jest to jeden z nielicznych filmów, które widziałem w Cinema City, po którym szczęka mi opadła i tak już pozostała. Ten kto zna inne filmy D.Aronofskiego i przypadły mu do gustu nie będzie zawiedziony. Osobiście cieszę się, że Natalie Portman, rolą solistki baletowej zabiła w mojej świadomości senator/królową Amidalę (sympatyczną bohaterkę Gwiezdnych Wojen) i niech już tak pozostanie.
Generalnie film rozpoczął się wyjaśnianiem fabuły baletu „Jezioro Łabędzie” Piotra Czajkowskiego. Pomyślałem sobie, że jak tak dalej pójdzie, a ta łopatologia, która zabiera czas w filmie się nie skończy, to wszelkiego rodzaju nominacje do Złotych Globów, Oskarów czy innych światowych nagród są bardzo przesadzone. Na szczęście po tym wstępie twórcy filmu zaczęli nas wprowadzać nie tylko w świat baletu, ale uczynili z nas świadków wewnętrznej (szalonej i magicznej jednocześnie) przemiany głównej bohaterki. Dla mnie filmy D.Aronofskiego zawsze posiadają wątek mówiący o DOSKONAŁOŚCI, do której zmierza człowiek. W „Czarnym Łabędziu” został on szczególnie wyeksponowany i to dobrze wyeksponowany. Czapki z głów Panowie, bo wyszło bardzo przekonująco.
Nalaie Portman podobno tylko w 10% filmu korzystała z dublerki (profesjonalnej tancerki baletowej). I to widać. Zwłaszcza, w scenach filmu kiedy kamera obejmuje całą sylwetkę aktorki i… można dostrzec np. linię/ruch ramion podczas prób. No nie były to ruch primabaleriny. Ale jak już fabuła wciągnie człowieka bez reszty, to nawet można odnieść wrażenie, że N.Portman potrafi tańczyć. Nie dajmy się jednak zwieść. Nie wystarczy podskakiwać, aby oddać piękno tańca - zwłaszcza baletu klasycznego.
„To była jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie w życiu dokonałam. Balet jest równie wyczerpujący, jak dyscypliny sportowe.(… )Dobry tancerz to taki, po którym nie widać jak wiele trudu wkłada w taniec.” powiedziała Mila Kunis, która stworzyła kreację Lily w filmie.
Jeżeli kogoś zniechęciłem do obejrzenia tego filmu, to osobiście wymierzę sobie jaką karę. W związku z tym, z góry przepraszam twórców filmy, że wyświadczyłem im niedźwiedzią przysługę. Jeżeli nie ja, to może Malina będzie w stanie was przekonać do wybrania się na tę produkcję.
Słów kilka o muzyce. Nie będzie wielkim odkryciem, że głównym motywem muzycznym są fragmenty „Jeziora Łabędziego” P.Czajkowskiego. Clint Mansell nie miał w tym filmie wielkiego pola do popisu. Szkoda i nie szkoda, bo muzyka do „Requiem dla snu”, czy „Źródło” pokazały, że potrafi pozytywnie emocjonalnie zaskoczyć. Dlatego z niecierpliwości czekam na kolejny projekt we współpracy z D.Aronofskim, bo chyba przy nim C.Mansell czuje się najbardziej swobodnie (z korzyścią dla widza i słuchacza). Nominacja dla kompozytora do nagrody Satelita za „Czarnego Łabędzia”, to chyba ukłon w jego stronę za całokształt twórczości. Chociaż uważam, że „całokształt”, to dla C.Mansella stanowczo za wcześnie.
Ponieważ obiecałem, że nie zdradzę finału filmu, to pozwolę sobie na zaproponowanie wysłuchania finału baletu „Jezioro Łabędzie”, który jest równie przejmujący jak omawiany powyżej film.
Piotr Czajkowski "Jezioro Łabędzie" - finał
Piotr Czajkowski "Jezioro Łabędzie" - finał
O, jaka miła odmiana! Wszystkie przecinki na miejscach! Tyle wiem, po pierwszych dwóch zdaniach i żeby nie psuć sobie dobrego zdania (dwóch dobrych zdań) nie czytam dalej. Miłego dnia. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń:) jakich masz sympatycznych znajomych...
OdpowiedzUsuńMalina. Arek już taki jest. Tylko dlatego nie stosuję się do sugerowanych przez niego poprawek, bo jego wpisy straciłyby sens. On się nie zmieni, dlatego muszę ten "interpunkcyjno stylistyczny głos" zaakceptować :)
OdpowiedzUsuńBycie sympatycznym, to moje hobby (na co dzień jestem niemiły) ;-).
OdpowiedzUsuńPodpisano: Arek.
Pozdrawiam.