W jednym z wywiadów, dyrygent Maciej Niesiłowski zapytany Jak wygląda zapotrzebowanie na „muzykę promenadową"? odpowiedział, że „To w Polsce koncerty umarły, ale za granicą mają się świetnie. Ludzie chodzą po parku, siadają na ławeczkach i słuchają. Ale i u nas coś drgnęło”
I ja dzisiaj w sprawie tego drgnięcia.
Nie dawniej jak w piątek wybrałem się na koncert do odstawionej na wysoki połysk Sali Wielkiej Dworu Artusa. Toruńska Orkiestra Symfoniczna, tym razem pod batutą Janusza Przybylskiego zaprosiła nas na muzykę lekką, łatwa i przyjemną. Wraz z akordeonistą/bandeonistą Wiesławem Przadką mogliśmy posłuchać przede wszystkim utworów Richarda Galliano i Astora Piazzolli.
„Five Tango Sensation” A.Piazzolli w opracowaniu na bandeon i smyczki, to prawdziwy rarytas zważywszy, że opanowanie bandeonu, to nie jest takie hop siup. Wiesław Prządka nawet zaprezentował na czym polega trudność związana z tym instrumentem. Mechanizm guzikowy dla takiego laika jak ja, to czarna magia. Ogólnie gama c-dur powinna być prosta w zagraniu. Ale nie na bandeonie. Tam to wygląda zupełnie alogicznie. Widocznie trzeba skończyć studia aby na tym zagrać, lub urodzić się Piazzollą.
Pierwsza cześć koncertu wywołała burze oklasków, a druga to już był totalny aplauz.
A ja do drugiej części mam więcej zastrzeżeń.
Aranżacje popularnych walców francuskich, tang czy tematów muzycznych, na akordeon szybko zdobył sympatię publiczności. Po raz kolejny stara prawda, że lubimy słuchać tych piosenek, które już słyszeliśmy i tutaj się sprawdziła. Słuchacze rozbawieni, orkiestra uśmiechnięta od ucha do ucha, solista i dyrygent wyraźnie usatysfakcjonowani z takiego obrotu sprawy.
Ja i moja czepialska natura poczęła grymasić, że jest zbyt chaotycznie. Nie odmawiam muzyce chwytliwości, łatwego wpadania w ucho, inspirowania do przytupów, motywowania do tańca i śpiewu. Ale jak się bardziej wsłuchać, to aranżacje opracowane przez Krzysztofa Herdzina były pełne punktów kulminacyjnych. Można było się pogubić, czy to już koniec, czy tylko wpakowanie kolejnego znanego tematu filmowego. Nawet coda była słabo zaznaczona.
Najlepiej wypadła wiązanka Blue Medley tzn. najpopularniejsze piosenki Georga Gershwina w aranżacji Andrzeja Marko, którą teraz proponuję wysłuchać (no nie mogłem się oprzeć i kupiłem płytę). Przy okazji się dowiedziałem, że w Słupsku jest orkiestra symfoniczna, ponieważ to z nią Wiesław Prządka uprządł płytę. Płyta ma ten plus, że jak się znudzi, to można ją podarować, babci albo cioci lub przygodnie spotkanej kuracjuszce z sanatorium w Ciechocinku :)
Blue Medley - Wiesław Prządka i Polska Filharmonia Sinfonia Baltica Słupsk
Generalnie cały koncert (a zwłaszcza druga cześć) był bardzo „promenadowy”. Gdyby odbył się w parku, na bulwarze, na skwerze (może niekoniecznie w symfonicznej oprawie), to mógłby przyciągnąć nie tylko kajakowych melomanów*. Ten koncert, zamknięty w murach Dworu Artusa, stracił letni charakter. Do szerszego grona słuchaczy trudno będzie się mu przebić, a szkoda. Ci bardziej „wyrobieni” zaczną kręcić nosem, a mniej „wyrobieni" nie usłyszą.
I w tym widzę szansę na większe rozedrganie.
* określenie kajakowy meloman wzięło się z muzycznych spotkań w Nieszawie. Orkiestra koncertuje na promie przycumowanym do brzegu. Fajna zabawa. Proponuje kiedyś się wybrać :)