Skoro tak dobrze rozmawia się o łabędziach, to pozostańmy jeszcze chwilę w „łabędziej kulturze”.
A ile taki łabędź potrafi wprowadzić zamieszania, wiedzą wszyscy Torunianie, gdy kilka lat temu te białe ptaki sprowadziły do miasta ptasią grypę. Niestety cześć z tych wyniosłych fruwaczy spotkał smutny los, ale miasto zostało „uratowane”. Teraz już nikt na widok martwego ptaka nie ogłasza alarmu, ale swego czasu był to temat numer jeden wszystkich dzienników.
Ale ja w sumie nie o tym, tylko o „Jeziorze łabędzim” w reżyserii i choreografii Matthew Bournesa. Płytę z przedstawieniem baletowym kupiłem jakiś czas temu i tak już od dłuższego czasu zbierałem się do jej obejrzenia (dzieliła ona los jeszcze wielu innych płyt, które nie doczekały się u mnie „wystawienia”). Sama produkcja posiada też już swoje lata, ponieważ premiera odbyła się w 1995 roku a nagrania DVD dokonano w 1996. Nie jest istotny ten skromny upływ czasu skoro wykonana praca od autorów począwszy, poprzez tancerzy a na realizatorach skończywszy nadal budzi duże uznanie.
Dla wszystkich tych, którzy nie mieli okazji zetknąć się z dziełem M.Bournesa powiem, że balet „Jezioro Łabędzie” jest w jego opracowaniu luźną interpretacją dzieła Piotra Czajkowskiego. Na próżno szukać choreograficznych układów Mariusa Petipy, bo w tym „Jeziorze Łabędzim” króluje taniec współczesny - komiczny kiedy trzeba, dramatyczny wtedy kiedy należy. Śmiałym pomysłem było przekazanie kobiecych partii tanecznych panom. Ale do odważnych ...:) Panowie pokazali, że potrafią równie sprawnie oczarować tańcem, co płeć piękna. Taniec łabędzi, który w powszechnej świadomości funkcjonuje, jako bardzo sfeminizowany, w tym wypadku musi ulec całkowitemu przewartościowaniu. Trudno opowiedzieć się po którejś ze stron. Po prostu trzeba zaakceptować obie. Drogie Panie – w pracy zespołu Adventures In Moton Pictures, to panowie grają pierwsze skrzydła, chociaż i wy wyglądacie w nim pięknie i uwodzicielsko.
W balecie pokazana została historia samotnego arystokraty, który poszukuje szczęścia i wolności, a odnajduje tylko rozczarowanie. Prosta droga do obłędu.
Po zaprezentowanym przez M.Bournesa balecie i filmie D. Aronofskiego łabędź przestanie pełnić funkcję symbolu miłości, a stanie się symbolem szaleństwa. Chociaż z drugiej strony miłość, to też pewien rodzaj szaleństwa. Przedstawienie jest tak skonstruowane, że nawet jak ktoś nie zna fabuły baletu może z pełnym komfortem zasiąść przed ekranem (a pewnie jeszcze lepiej na widowni) i bardzo dobrze się bawić. Mnie kilka scen rozśmieszyło. Czyż pas de quatre - taniec małych łabędzi nie jest urocze :)
Mówiąc o „Jeziorze Łabędzim” w reżyser M.Bournesa nie mogę nie wspomnieć od Adamie Cooperze, który wcielił się w rolę Białego Łabędzia oraz młodego arystokraty, syna sekretarza prasowego królowej Von Rothbarta. W klasycznej wersji jego pierwowzorami są Odetta i Odylia. I tak jak w klasyce A.Cooper pokazuje dwie natury człowieka łagodną, niewinną i słodką oraz mroczną, grzeszną i ostrą. Której z nich damy się skusić skoro obie są pociągające???
I już na koniec. Dla wszystkich miłośników, fanów i wielbicieli Billego Elliota informacja (chociaż prawdziwi miłośnicy zapewne to wiedzą). Czy pamiętacie ostatnią scenę filmu, kiedy dorosły Billy ma wystąpić przed publicznością i dowiaduje się, że na widowni jest jego rodzina???
Dorosłego tancerza gra właśnie Adam Cooper, a scena baletowa nie jest przygotowana tylko na potrzeby filmu, ale jest fragmentem właśnie omawianego powyżej spektaklu baletowego. W nomenklaturze „gwiezdnowojennej” film „Billy Elliot”, to taki epizod pierwszy :)
Do Billego z pewnością jeszcze kiedyś powrócę, gdyż musical o tym samym tytule świeci tryumfy na Broadwayu i zgrania wszelkiego rodzaju nagrody. Ale o tym potem :)